Można nie lubić japońskiej marki lub jej produktów, ale strategia, jaką stosuje wydaje się bardzo rozsądna i minimalizująca ryzyko w dalszej perspektywie.
Liczni producenci z Europy zapowiadają pełną elektryfikację swoich gam modelowych – jeszcze przed zakazem sprzedaży nowych aut z konwencjonalnymi napędami, który ma zostać wprowadzony na terenie UE w 2035 roku. Tymczasem japońscy inżynierowie planują nowe silniki spalinowe Toyoty.
Kto ma rację? Ochrona planety jest niezwykle istotna – pełna zgoda. Problem w tym, że metody jej zabezpieczania są dalekie od idealnych. Nietrudno odnieść wrażenie, że strategia tego całego ekologicznego lobby ma jakieś drugie dno.
Absurdalne przepisy
W tym momencie można wjechać do strefy czystego transportu 500-konnym, elektrycznym SUV-em o masie 2,5 tony, ale małolitrażowym, kilkuletnim miejskim autem z zasilaniem LPG już nie. Politycy podchodzą do tego tematu w sposób niewłaściwy.
Nie ma ekologicznych samochodów, ale istnieją takie, które mniej szkodzą. Które to? Te zużywające mało energii – bez względu na jej pochodzenie. Z pewnością lepiej, gdy społeczeństwo jeździ małymi miejskimi autami zużywającymi cztery litry benzyny, niż wielkimi i ciężkimi „elektrykami”, które zużywają 25-40 kWh na 100 kilometrów.
>Badania dowodzą, że upał wpływa na auta elektryczne. Zasięg i żywotność baterii w dół
Trudno więc mówić o ratowaniu planety po zgłębieniu tego tematu, tym bardziej że głównie Europa wychodzi przed szereg. Efekt jest taki, że eksploatacja jest coraz bardziej kosztowna. Unijne władze nie zaproponowały jednak żadnej aktualizacji proponowanych pomysłów.
Jeżeli rzeczywiście na tym etapie chcemy uzależnić się od jednego źródła energii w przemyśle motoryzacyjnym, to musimy zdawać sobie sprawę z zagrożeń, jakie to niesie. Wystarczy, że cena prądu pójdzie w górę i już znaczna część kierowców nie będzie miała środków na kupno własnego auta. Krótko mówiąc, łatwiej będzie o manipulacje. Jeżeli nie będzie alternatywy dla aut na baterie, to ich rozwój zwolni, bo zabraknie realnej rywalizacji, która zawsze motywuje producentów.
Nowe silniki spalinowe Toyoty
Zagrożeń jest oczywiście mnóstwo. Właśnie dlatego niektórzy starają się przygotować na takie scenariusze, czego przykładem są właśnie Japończycy. Wspomniana alternatywa jest tu najważniejsza. Klient powinien mieć wybór.
I nie chodzi o to, by nie zmniejszać CO2, tylko robić to w sposób rozsądny. Nie do końca wiemy, dlaczego istnieją dopłaty do aut elektrycznych, rządowe zapomogi, darmowe parkingi czy możliwość korzystania z buspasów. To jawne niszczenie konkurencji, które wydaje się kolejnym absurdem.
Jesteśmy ciekawi, kto kupowałby auta elektryczne, gdyby te wszystkie bonusy dotyczyły pojazdów spalinowych. Nasze podejrzenia graniczące z pewnością sugerują, że udział w rynku modeli na baterie byłby znikomy.
Szef japońskiej marki ostatnio stwierdził, że samochody na prąd nie zdominują rynku globalnego – mogą stanowić około 30 procent całego wolumenu. Czy ma rację? Być może. Pamiętajmy, że sama Europa nie może narzucić innym kontynentom swojej strategii. Niewykluczone, że poniesie koszty swoich decyzji, podczas gdy Azja i Ameryka Północna na tym zyskają.
Warto więc przytoczyć statystyki. Nowe silniki spalinowe Toyoty są potrzebne, skoro w 2023 roku ten koncern sprzedał 11 233 039 pojazdów, wśród których było jedynie 104 018 tych elektrycznych. Miały one zatem mniej niż 1 procent udziałów.
Akio Toyota, prezes japońskiego potentata motoryzacyjnego, ujawnił istnienie „dużego projektu rozwoju silników”, ale nie zdradził szczegółów. Zwrócił jednak uwagę na nieścisłość kierunku przemysłu samochodowego.
Dziś zaskoczeniem jest tworzenie nowych jednostek spalinowych, ale nikt nigdzie nie wyjaśnia, dlaczego elektryczne auta na bateria miałyby okazać się globalnie lepsze? Pozostaje wierzyć, że niektórzy obudzą się z tego utopijnego wyobrażenia świata i dojdzie do refleksji, która pozwoli wybrać lepszy kierunek.