Jeśli wydawało się Wam, że ta jako Europa weszliśmy już na szczyt absurdu, to jesteście w błędzie – i to sporym. Potwierdzają to politycy, którzy sami sobie i innym zgotowali ten los.
Niemiecki minister transportu, Volker Wissing, jest jednym z tych, który nie boi się wygłaszać odważnych teorii na temat przyszłości motoryzacji. Ostatnio zagroził zakazem jakiegokolwiek transportu w weekendy, co ma mieć związek z ustawą klimatyczną.
I tu musimy wyjaśnić, że nie jest on jej orędownikiem, tylko oznajmia potencjalne skutki wcielenia w życie nowych zasad. Jednocześnie liczy na złagodzenie przepisów, bo krajowy sektor transportu nie jest w stanie się do nich dostosować.
I tu oczywiście pojawia się wątek sensu wprowadzania kolejnych norm emisji i aut elektrycznych. Sceptycy twierdzą, że mimo popularyzacji aut na prąd, sytuacja regionu nie uległa znaczącej poprawie. Tym samym sugerują, że obostrzenia w tym zakresie nie mają większego znaczenia dla środowiska, ale za to obciążają kieszenie kierowców.
Niemiecki minister gra w grę?
Zakaz jazdy samochodami w weekendy wydaje się absurdalnym pomysłem – i to z perspektywy całej gospodarki. Można przypuszczać, że jest to już skrajność, ale niemiecki minister twierdzi, że wiele zmierza w tę stronę, jeśli przepisy nie zostaną złagodzone.
>Chińskie marki wkrótce podbiją Europę. Trzeba „podziękować” lobbystom i politykom
Jego przeciwnicy i konkurenci twierdzą, że to „fałszywe” informacje, które mają być przede wszystkim dźwignią polityczną dla niego samego i Partii Wolnych Demokratów, do której należy. Nie od dziś wiadomo, że jego ugrupowanie sprzeciwia się środkom klimatycznym związanym z ograniczaniem jazdy. Przykładem może być sprzeciw wobec ograniczeń prędkości na autostradach.
Volker Wissing nalega, by rząd wprowadził poprawkę, która pozwoli przynajmniej wybranym sektorom przemysłu emitować więcej, niż ma to być dopuszczalne zgodnie z najnowszymi standardami. Inaczej pojawi się problem.
Unia Europejska a świat
Abstrahując od polityki, branża transportowa rzeczywiście nie osiągnęła celów emisji w 2023 roku, o czym poinformowały lokalne media. To jednak nie zmienia faktu, że korzyści z wprowadzania kolejnych obostrzeń w transporcie nie są tak duże, jak zakładali zwolennicy rygorystycznej polityki ekologicznej.
I tu warto spojrzeć na problem globalnie. Europa zawsze była najdroższym regionem, który ma wyznaczać standardy, ale nigdy nie działała na własną niekorzyść. Zasady wprowadzane przez Unię Europejską w zakresie CO2 wyraźnie spowalniają rozwój gospodarczy, co jasno wpływa na sytuację geopolityczną.
Co z tego, że Azja i Ameryka też komunikują ekologiczne podejście, skoro wprowadzają znacznie „skromniejsze” rygory? Chronią swoje sektory przemysłowe, co wydaje się naturalne dla ich gospodarki. Jeżeli Europa nie zmieni kierunku lub nie przekona świata do swoich racji, to wkrótce stanie się „skansenem premium”.
Globalne ocieplenie to problem, który dotyczy każdego, ale póki to pieniądze są najważniejsze, nie ma mowy o zyskach dla planety. Środowisko naturalne jest zagrożone, ale działania europejskie nie rozwiązują sytuacji, tylko przenoszą kłopot w inne miejsca, a przy okazji ograniczają własne wpływy na świecie.