Choć Amerykanie kochają silniki spalinowe, doceniają także nowe rozwiązania, wśród których dominują napędy na prąd.
Ekologiczne lobby wywiera na tyle duży nacisk, że politycy z najbardziej rozwiniętych krajów zaczynają powoli podporządkowywać się pod rewolucję w przemyśle motoryzacyjnym. Niekiedy można odnieść wrażenie, że chcą oni zwiększać chińskie wpływy na świecie, co jest swego rodzaju geopolitycznym paradoksem. Biały Dom zdaje sobie jednak sprawę, że trzeba stawiać kolejne kroki.
Utrudnianie produkcji samochodów w Europie i Ameryce oraz jej ułatwianie w Chinach (ze względu na dostęp do surowców, tanią siłę roboczą, prawo i tworzenie „mody” na auta elektryczne) to coraz śmielszy kierunek. Czy można z tej drogi zawrócić lub ją chociaż skorygować? Wydaje się, że na szczytach władzy nie ma takich chęci. Podejrzewamy więc, że ta historia ma drugie dno – jak zawsze w polityce.
Biały Dom reaguje na „elektryczne problemy”
Rewolucja w przemyśle motoryzacyjnym wydaje się przedwczesna i pozbawiona natury ekonomicznej. Nietrudno odnieść wrażenie, że szeroko pojęty „Zachód” może w tym sprincie połamać sobie nogi.
Oprócz wiatru w żagle chińskich marek i utrudnianiu życia tym europejskim i amerykańskim, widać wyraźne problemy związane z infrastrukturą. Polski nie będziemy stawiać jako przykład, bo to byłoby za proste.
>Amerykanie przerobili przód Insignii. Teraz to zupełnie nowy model
Znacznie lepiej wskazać Stany Zjednoczone, gdzie świąteczne kolejki do ładowarek bywają naprawdę długie i czasochłonne. Sam proces ładowania wynoszący, optymistycznie licząc, od kilkunastu do kilkudziesięciu minut, nie ułatwia sprawy.
Do tego dochodzą problemy techniczne, które eliminują użyteczność wybranych ładowarek. Nie są one naprawiane na czas, co może mieć związek zarówno z siłą roboczą (ograniczoną liczbą specjalistów), jak i ekonomią (nieopłacalnością).
Właśnie dlatego Biały Dom postanowił zareagować. I to poważnie. Departament Transportu Stanów Zjednoczonych ogłosił program umożliwiający finansowanie sieci ładowarek. Na ten cel przeznaczono 100 milionów dolarów ze środków publicznych. Konserwatywni podatnicy raczej nie będą zachwyceni.
Pieniądze posłużą do „naprawy lub wymiany istniejącej, ale niedziałającej infrastruktury ładowania pojazdów elektrycznych”. Okazało się, że do władz trafia mnóstwo skarg związanych z nieaktywnymi ładowarkami.
Amerykańskie władze przeznaczają też duże środki dla firm, które chcą powiększać sieci ładowarek. Starają się zatem nadążyć za kreowaną modą oraz zmienianym prawem, co przypomina pogoń za królkiem.