Ostatnio pisaliśmy o wypowiedziach włoskiego ministra, który uznał, że nazwa nowego modelu słynnej marki wprowadza w błąd i powinna zostać zmieniona.
Uznaliśmy, iż to tak absurdalne, że wszyscy o tym błyskawicznie zapomną. Okazało się jednak, że sprawa traktowana jest bardzo poważnie i już podjęto kroki, które doprowadziły do strat wizerunkowych, marketingowych, produkcyjnych i ekologicznych. Politycznych zresztą też. Mówiąc wprost, Alfa Romeo Junior to nowa nazwa samochodu, który ostatnio zadebiutował jako Milano.
I kością niezgodny jest właśnie słowo Milano. Adolfo Urso, minister przedsiębiorczości i przedstawiciel „Made in Italy” uznał, że ten termin sugeruje, że nowy crossover jest wytwarzany w Mediolanie. Tymczasem powszechnie wiadomo, że auto jest składane w Polsce.
Oznajmił, że właśnie dlatego producent musi zmienić nazwę – pół roku po jej ogłoszeniu, gdy z taśm zaczęły już zjeżdżać komponenty z takim określeniem, a kampanie i foldery reklamowe poszły w świat.
Opóźnione pretensje nie są tu jedynym problemem. Takie działanie sugeruje, że Włosi mogą iść o krok dalej. Ich tokiem myślenia nazwa „Alfa Romeo” też może omyłkowo wskazywać na włoską produkcję. W erze globalizacji jest to kompletna abstrakcja, ale nie można wykluczyć takich kroków ze strony tamtejszych polityków.
Alfa Romeo Junior – no nie bardzo
Stellantis uległ naciskom i postanowił zmienić nazwę. I tym sposobem powstało Alfa Romeo Junior. Według nas nie jest to właściwe posunięcie. Skoro władze koncernu zdecydowały się odpuścić, to mogły chociaż pozostać we włoskim języku – bez wskazywania na konkretny przedmiot czy region. Jest mnóstwo atrakcyjnych słów, które mogłyby zdobić klapę bagażnika nowej Alfy.
Junior brzmi mało szlachetnie – jakby był to nie tyle najmniejszy w gamie, co po prostu bardzo mały, niekoniecznie dojrzały model. Miejski crossover marki premium to przecież poważny gracz rynkowy. Wydaje się, że taka nazwa lepiej pasowałaby do niewielkiego hatchbacka z segmentu A. Poza tym, jest bardziej adekwatna do Fiata lub Opla, a nie Alfy Romeo.
To oczywiście nie zmieni specyfikacji technicznej czy wyposażenia samochodu, jednakże może wpłynąć na jego wizerunek. Problemy zaraz po debiucie, nawet tak groteskowe, potrafią wpływać także na wartość pojazdu i zainteresowanie klientów.
Pozostaje wierzyć, że pan minister nie odkryje knajp, kawiarni, firm i przedsiębiorstw, które poza granicami Włoch tworzą pizzę, cappucino czy odzież pod szyldami legendarnych, włoskich domów mody – to tak pół żartem, pół serio.
To nie jest dobra taktyka
Włoski rząd chce w ten sposób chronić „dorobek narodowy”, ale według nas ten przypadek zadziała tylko i wyłącznie na jego niekorzyść. Dlaczego? Powód jest prosty. Historia poszła w świat, a tamtejsze władze mogą zyskać „łatkę” nieprzewidywalnych lub trudnych do współpracy.
Politycy mają pretensje, że rodzimy przemysł motoryzacyjny „wyprowadza się” poza granice – głównie za sprawą Stellantis. Prezes koncernu, Carlos Tavares, nie omieszkał się skomentować tych rewelacji. Ujawnił, że gdyby Alfa Romeo Junior (a raczej Milano) było produkowane we Włoszech, to musiałoby kosztować o 10 tysięcy euro więcej. Różnica jest więc kolosalna.
Według nas konsekwencje takiej polityki będą poważne i mogą na tym stracić zwykli pracownicy. Nie zdziwilibyśmy się, gdyby Stellantis postanowiło jeszcze bardziej ograniczyć swoje działania produkcyjne na terenie Włoch.
Koncern może przenieść wytwarzanie modeli Maserati, Fiata, Lancii, Alfa Romeo i Abartha. Na miejscu tamtejszych władz próbowalibyśmy się raczej dogadać, by obniżyć koszty wytwarzania, a nie „grać na nosie” motoryzacyjnego potentata.