Światem sportu rządzą pieniądze. Niestety, Formuła 1 jest tego najlepszym przykładem. Amerykański kandydat nie zamierza jednak być ofiarą systemu.
Rodzina Andretti jest najlepszym, co w tych czasach mogło przydarzyć się „Królowej Wyścigów” – przynajmniej w teorii. Z pewnością zwiększyłaby popularność tej dyscypliny i przyspieszyłaby proces amerykanizacji, na którym zależy władzom legendarnej serii. W czym więc tkwi problem?
Oczywiście, że w kasie, choć częściej pojawiają się śmieszne argumenty tworzące zasłonę dymną. Formula One Management (FOM) wydał oświadczenie, w którym wskazał, że problemem może być brak konkurencyjności tego zespołu.
I większej bzdury nie można sobie wyobrazić. Zacznijmy od tego, że FIA zatwierdziło ofertę Amerykanów, bo spełniała założenia i standardy. Niestety, posiadacz praw komercyjnych miał inne zdanie, co wydaje się wręcz absurdalne.
Jeżeli rodzina Andretti i General Motors to za mała wiarygodność, to trudno sobie wyobrazić większą. FOM wymyślił sobie powód, którego nie da się zweryfikować. Warto jednak poruszyć kwestię konkurencyjności w odniesieniu do Williamsa sprzed dwóch sezonów i aktualnej dyspozycji Haasa. Jakoś nikt nie kwestionuje działań wspomnianych ekip, a są ku temu znacznie większe powody.
Prawdziwe powody
Przypomnijmy, że Mario Andretti to mistrz Formuły 1. Jego syn jest od dziecka związany ze sportami motorowymi i różnymi seriami wyścigowymi. Panowie zaangażowali w projekt znakomitą markę, jaką jest Cadillac. Oprócz tego zebrali 200 milionów dolarów wpisowego, które było warunkiem koniecznym.
Nie było więc żadnych przesłanek, by uczciwie odrzucić ich kandydaturę. W tym wszystkim chodzi więc o pieniądze – i to na dwóch płaszczyznach. Ta pierwsza to konieczność podzielenia się „tortem zysków”, który ma teraz jedenaście części – FOM i dziesięć zespołów.
Druga dotyczy natomiast amerykańskich sponsorów, którzy chętnie zaangażowaliby się razem z nowym, rodzimym zespołem. Tym samym, inne teamy nie miałyby szansy ich pozyskać. To sprawia, że żadna z ekip nie byłaby szczęśliwa z nowego konkurenta.
Rzekomym problemem miała być także jednostka napędowa. I to kolejny absurd. Haas korzysta z silnika Ferrari, podobnie zresztą jak Sauber. Z kolei Mercedes udostępnia swoje „serce” Astonowi Martinowi, McLarenowi i Williamsowi.
Zgodnie z przepisami, nowy zespół, który nie posiada własnego silnika, może nawiązać współpracę z tym dostawcą, który ma najmniej klientów. Aktualnie jest to Alpine, które jako jedyne wykorzystuje swoje konstrukcje. Problem jest więc wymyślony na potrzebę sytuacji.
Rodzina Andretti wie w co gra
Gdy Formuła 1, a raczej jej władze odrzuciły kandydaturę nowego, świetnie zapowiadającego się zespołu z pełnym zapleczem, kibice nie kryli oburzenia. Pojawiły się setki tysięcy negatywnych komentarzy i wszechobecne niezrozumienie decyzji FOM-u.
Niestety, temat szybko ucichł, ponieważ wyszła na jaw bomba transferowa, czyli kontrakt Hamiltona z Ferrari. Amerykanie starają się jednak przypominać o swoim istnieniu. Co więcej, nie jest to czysty marketing – wciąż pracują nad swoim bolidem.
>Carlos Sainz zmuszony do zmiany barw. Gdzie powinien szukać pracy?
Wiceprezes General Motors do spraw osiągów i sportów motorowych, Jim Campbell, poinformował media, że poprosił o spotkanie z FOM w celu dokładnej analizy sytuacji i szerszych wyjaśnień. Rodzina Andretti nie zamierza odpuszczać na tym etapie, ale to nie oznacza agresywnego działania, co spotyka się z uznaniem kibiców i stawianiem władz F1 pod ścianą.
Determinacja amerykańskiej ekipy jest godna uznania. Podejrzewamy, że w końcu dostanie zielone światło, ale dopiero po zmianie regulaminu. Duże prawdopodobieństwo, że wtedy pojawi się próg wejścia na znacznie wyższym poziomie, niż 200 milionów dolarów. Bo przecież chodzi o sport, prawda? Krótko mówiąc, to przykre, że najwyższa kategoria jest tak bardzo odseparowana od fair play w sporcie, tym bardziej że miejsc jest dwanaście.