Jeżeli zakończy się produkcja tego modelu, to zostanie zamknięty pewien etap w historii całej motoryzacji.
Koniec Volkswagena Golfa może być bliżej, niż nam się wydaje. Przez dekady motoryzował wiele pokoleń całego Starego Kontynentu i do dziś jest jednym z najpopularniejszych samochodów w Europie. A mimo to może zostać „uśmiercony”.
Motoryzacyjny król Europy nie jest autem elektrycznym. A to dziś okazuje się dużą wadą. Oczywiście nie dla klientów, tylko autorów rygorystycznych norm emisji spalin, które promują pojazdy elektryczne zanieczyszczające środowisko w nieco inny sposób. Ale to temat na inny artykuł.
Trendy motoryzacyjne zbliżają nas do nabycia modeli na prąd. Producenci twierdzą, że mogą być one coraz tańsze w produkcji. Wydaje się jednak, że to będzie mieć odzwierciedlenia w cenie. Inflacja szaleje, części brakuje, a surowce są coraz droższe, podobnie jak prąd. Zachęceni do nabywania aut elektrycznych wykorzystujących baterie litowo-jonowe jest, delikatnie mówiąc, wątpliwym pomysłem – na tym etapie rozwoju tej technologii, rzecz jasna.
Koniec Volkswagena Golfa coraz bliżej
Wspomniane już rygorystyczne normy emisji spalin wkrótce wykluczą możliwość produkowania aut z konwencjonalnymi układami napędowymi. Skoro jesteśmy w przeddzień rewolucji, wypuszczanie nowej generacji auta wyposażonego w silniki benzynowe (o dieslach zaraz w ogóle nie będzie można mówić) będzie po prostu nieopłacalne.
Wcześniejsze zapowiedzi sugerowały jednak, że nowe wcielenie tego modelu jest w planach. Dziś wiadomo jedynie, że producent pracuje nad liftingiem aktualnie oferowanego Golfa. I to może być ostatni powiew świeżości w historii kultowego auta kompaktowego.
Ósma generacja opisywanego modelu została wprowadzona w 2019 roku. Podejrzewamy, że w przyszłym roku doczeka się liftingu, a za 3 lata będzie na finiszu swojej rynkowej egzystencji. I to może być koniec Volkswagena Golfa – czy tego chcemy, czy też nie.
Istnieją rynki, na której nikt nie zapłacze za tym modelem. Zamiast tego wszyscy przesiądą się do ID.3 i będą zadowoleni. Jest jednak jeszcze wiele państw (nie tylko w Europie), w których bardzo wielu kierowców nie widzi sensu w tak rewolucyjnej zmianie. Podporządkowanie producentów pod tak wymagające normy może okazać się bardziej kosztowne, niż dalsze wytwarzanie aut spalinowych – dla wszystkich.