Każdy doskonale zna strategię personalną w Red Bullu. Nie jest więc tajemnicą, że nikt tam nie będzie przesadnie chronił kierowcy za samo nazwisko.
Powoli zaczyna rozumieć to Daniel Ricciardo, który powrócił do swojego pierwotnego pracodawcy po latach nieudanych transferów. Nie jest jednak powiedziane, że jego ostatnia decyzja była dobra. Póki co nic na to nie wskazuje.
Zacznijmy od tego, że ostatnie lata w McLarenie były dla Australijczyka wyjątkowo nieudane. Norris go wręcz zmiażdżył punktowo. Daniel okazał się na tyle słaby, że zespół zerwał z nim kontrakt – na sezon przed jego zakończeniem. To mówi samo za siebie.
Nietrudno było dostrzec, że Ricciardo przegrywa walkę z samym sobą. Świetnie jeżdżący kierowca zaczął tracić tempo i tak naprawdę nie wiadomo dlaczego. Mimo wiecznego uśmiechu na twarzy, jego mental i pewność siebie nie są na tyle mocne, by rozwijać się dziś we właściwym tempie. A konkurencja jest jak zawsze duża.
Ricciardo ma niewiele czasu
Christian Horner postanowił dać szansę australijskiemu kierowcy, który do teraz jest uznawany za najlepszego partnera zespołowego Maxa Verstappena. Aby jednak przesadnie nie ryzykować, uplasował go w miejsce de Vriesa – obok Yukiego Tsunody.
Część zeszłego sezonu, w której Daniel wystąpił była tak naprawdę pechowa, bo adaptację zaburzył wypadek i złamanie ręki w nadgarstku. Od nowego roku nie ma jednak mowy o jakichkolwiek usprawiedliwieniach.
Ricciardo musi pokazać, że jest szybszy od Tsunody – dużo szybszy. A tym etapie nic na to nie wskazuje. Co z tego, że nie popełnia dużych błędów, skoro jest za wolny. Japoński kierowca do najszybszych przecież nie należy, a do tego często targają nim za duże emocje. Mimo tego, po dwóch wyścigach jest bliżej Red Bulla, niż jego kolega z zespołu.
Trudno jednak wyobrazić sobie, że któryś z nich ma szansę zastąpić Pereza. Horner potrafi patrzeć na wyniki, a stoper nie kłamie. Ricciardo miał być następcą Meksykanina, a wszystko wskazuje na to, że sam może doczekać się szybkiego następcy, tym bardziej że Tsunodę na pewno chroni Honda dostarczająca silniki.
Helmut Marko nie pozostawia złudzeń
Wypowiedzi jednej z najważniejszych osobistości w Red Bullu mogą budzić stres w australijskim kierowcy. Helmut Marko już jakiś czas temu stwierdził, że Liam Lawson jest na tyle dobry, że przydałoby mu się kilka wyścigów jeszcze w tym sezonie. Przypomnijmy, że aktualnie jest rezerwowym, ale nie ma wątpliwości, że po świetnym zastępstwie w zeszłym roku (kontuzja Ricciardo), dostanie swoją szansę.
Najbardziej realny scenariusz zakładał, że Tsunoda straci parasol ochronny i nie otrzyma kontraktu na sezon 2025. Wtedy też zakładano, że dojdzie do regularnych startów Lawsona w Visa Cash App oraz roszady Pereza z Ricciardo.
>Debiutant trzymał się daleko od band. GP Arabii Saudyjskiej 2024 zapewniło mu przyszłość?
Teraz jednak trudno wyobrazić sobie taką kolej rzeczy. Niewykluczone, że zarówno Ricciardo, jak i Tsunoda stracą swoje fotele. Kto na ich miejsce? I tu pojawia się spora zagwozdka. Żaden topowy kierowca nie będzie chciał znaleźć się w ekipie satelickiej Red Bulla. Obok Lawsona może więc znaleźć się Perez, jeśli Horner uzna, że jego miejsce powinien zająć Sainz lub Alonso. I to byłoby ciekawe rozwiązanie.
Helmut Marko dodał w ostatnich wypowiedziach, że „Ricciardo musi zacząć jeździć”. To nie jest tak, że Tsunoda jest tak dobry, co udowodnił Gasly. To Daniel jest dziś mało konkurencyjny. I w tym tkwi największy problem.
Czy Australijczyk zdoła się odblokować? Ma już naprawdę niewiele czasu. Mocne wypowiedzi Marko świadczą o tym, że Daniel nie ma już za wiele czasu. Uśmiech i sympatia kibiców nie zastąpią wyników.