Niektórzy zachowują się, jak zwierzęta (i to skrajnie dzikie), gdy otrzymają kluczyki do sportowego auta. Szczególnie takiego, które nie jest ich.
Gdy „cebula” wypożyczy sportowy samochód, to należy spodziewać się wszystkiego. Nie zawsze od razu da się jednak poznać, że klient jest skrajnie nieodpowiedzialnym człowiekiem bez jakiejkolwiek wyobraźni.
Tak też było tym razem, kiedy do krakowskiej wypożyczalni udał się pewien 26-latek. Mężczyzna przyjechał białym Mitsubishi Lancer Evo, co sugeruje, że lubi sportową jazdę. Po krótkiej rozmowie umówił się na wypożyczenie wiśniowego Forda Mustanga GT.
Szaleńcza jazda
Samochód wydano czysty, zatankowany i bez wyraźnych uszkodzeń. Krótko mówiąc, był taki, jaki być powinien. Po podpisaniu papierów, kluczyk został przekazany. Warunki? Doba za 700 złotych, czyli niewiele, jak za możliwość jazdy około 450-konnym autem.
Wkrótce jednak okazało się, że wynajmujący jest skrajnym ryzykantem. System GPS wbudowany w aucie ujawniał nagminne przekraczanie prędkości. W wielu sytuacjach sięgała ona 200 km/h. Przypomnijmy, że Mustang ma tylny napęd, a pogoda jest zimowa.
Dodajmy, że komputer wyjawił szaleńczą jazdę nie tylko na Zakopiance, ale też lokalnych drogach, gdzie nie brakuje ludzi, zabudowań, przejść dla pieszych i wielu przeszkód.
Właściciel postanowił zadzwonić do wypożyczającego i apelował o rozwagę. Co istotne, przyniosło to oczekiwane skutki. System zarejestrował tylko przeciąganie silnika do „odcinki”, ale prędkości zostały wyraźnie zmniejszone.
Droga zabawa – głównie dla firmy wypożyczającej
Na drugi dzień auto zostało oddane. Zaznaczmy, że powinno wrócić w takim stanie, w jakim zostało wydane. Już na pierwszy rzut oka można było dostrzec pewne różnice. Samochód został z zewnątrz opłukany, ale o umyciu mowy być nie mogło.
Do tego widać było uszkodzenia felgi i ogumienia z prawej strony. Nadkola zdradziły, że brawura miała również miejsce poza asfaltem. Na tym jednak nie koniec.
Najbardziej przykry obraz dotyczył wnętrza. Trudno uwierzyć, że ktoś, kto lubi samochody może doprowadzić kabinę do takiego stanu w ciągu jednej doby. Dywaniki były całe ubłocone, podobnie jak oparcia foteli.
Zerwana, plastikowa część sugerowała, że ktoś trzymał nogi nie tam, gdzie powinien. Zwieńczeniem tego całego syfu był sos, który przykleił się do tunelu środkowego i cup holderów.
To przykre, że ktoś może zachować się w taki sposób. Normalnej osobie byłoby wstyd doprowadzić samochód do takiego stanu. Miłośnik motoryzacji raczej by tak nie postąpił. Można podejrzewać, że był to tzw. „banan”, który sądzi, że wszystko mu wolno.
może to nie była cebula tylko czosnek?
Do kogo żale? Ludzie nie wynajmują takich aut na dojazdy do pracy…
janusz wypożyczył sportową furę i stęka ze ktoś nią zap…