Jesteśmy przekonani, że większość fanów motoryzacji widzi w tym kolejny chiński projekt, który nie ma racji bytu. Pozory jednak mylą. W tym przypadku historia sięga lat 50. XX wieku.
Niewielu wie, że wtedy właśnie został założony zespół Vanwall, którego współtwórcami były takie osobistości, jak Tony Vandervell oraz Colin Champan. Ten drugi jest oczywiście dobrze znany kibicom F1. Świetny team osiągał największe sukcesy z takimi kierowcami, jak Stirling Moss czy Maurice Trintignant.
To przedsięwzięcie zostało reaktywowane w kontekście FIA WEC, ale też po to, by zacząć produkować samochody. I tu wracamy do wspomnianego modelu. Oto Vanwall Vandervell, który przyjął nazwę będącą hołdem dla założyciela.
Auto wygląda naprawdę zjawiskowo. Ma w sobie sporo stylu retro (sylwetka przypomina rajdową Lancię Deltę), a przy tym nie brakuje w nim nowoczesnych motywów, które zdradzają podobieństwa do współczesnych aut elektrycznych (np. Hyundaia IONIQ 5).
Co ciekawe, producent nie ujawnił jeszcze zdjęć wnętrza, mimo że zostało już ukończone. Wspomniał jedynie o materiałach wysokiej jakości i nowoczesnych instrumentach pokładowych. To trochę za mało, by przekonać potencjalnego nabywcę.
Układ napędowy to jednak inna historia. Standardowy Vanwall Vanderwell S ma skrywać elektryczny zestaw, który generuje 320 koni mechanicznych. Nie jest to ogromna wartość, jak na auto elektryczne, ale podobno tyle wystarczy, by można było przyspieszać do setki w 4,9 sekundy. Do tego dochodzi zasięg wynoszący do 450 kilometrów.
Na tym oczywiście nie koniec. W ofercie znajdzie Vanwall Vanderwell S Plus, który dysponuje mocą 580 koni mechanicznych. W tej konfiguracji można zobaczyć setkę po upływie 3,4 sekundy i pokonać do 420 kilometrów na jednym ładowaniu. Producent nie podał jednak jeszcze żadnych danych dotyczących samej pojemności baterii.
Wiemy jednak, że powstanie 500 egzemplarzy tego modelu. Warto podkreślić, że otrzyma on homologację drogową i zostanie dopuszczony do ruchu. Pierwsze dostawy mają nastąpić w trzecim kwartale tego roku. Cena? Od 128 000 euro. Czas pokaże, czy znajdą się chętni.