SUV-y nie zostały stworzone do dynamicznych zmian toru jazdy, ponieważ ich nadwozie nie współgra z prawami fizyki.
Duże nadwozie, taki też skok zawieszenia oraz wysoko umieszczony środek ciężkości nie sprzyjają gwałtownym manewrom. Owszem, niektóre usportowione SUV-y są obniżane i utwardzane (co jest kompletnie bez sensu), ale te konwencjonalne nie mają za wiele wspólnego z torami wyścigowymi. KIA Sportage PHEV jest tego kolejnym przykładem.
Warto w tym miejscu zaznaczyć, że odmiana mHEV, czyli miękka hybryda w tym modelu spisała się znakomicie – zaliczyła test przy 80 km/h. Dlaczego więc plug-in wypadł słabo? Powód jest prosty. Baterie umieszczone w podłodze obniżyły środek ciężkości, ale niestety zwiększyły masę własną pojazdu i układ jezdny nie poradził sobie już tak dobrze.
KIA Sportage PHEV w teście łosia
Kompaktowy SUV w inwazyjnie zelektryfikowanej wersji okazał się znacznie bardziej nerwowy. Przy nagłych zmianach toru jazdy pojawiała się zarówno podsterowność, jak i nadsterowność – w zależności od etapu pokonywania przeszkody.
KIA Sportage PHEV zdołała zaliczyć próbę przy 71 km/h. To zdecydowanie poniżej oczekiwań, tym bardziej że jej lżejsza wersja była znacznie lepsza i wręcz wyznaczyła standardy w klasie, jeżeli chodzi o test łosia.
Trudno walczyć z fizyką. Technologia elektryczna waży swoje. Niestety, układy napędowe oparte na bateriach litowo-jonowych zazwyczaj oznaczają nadwagę pojazdu. Ma to swoje konsekwencje, szczególnie w przypadku wysokiego nadwozia.
Niemniej jednak, nowy Sportage to udany i bardzo dobry samochód. Jego bazowa konfiguracja oferująca 150-konny silnik benzynowy, sześciobiegowy manual, napęd na przód i podstawowe wyposażenie kosztuje 119 900 złotych. I jest to bardzo rozsądna oferta.
Za 265-konną hybrydę plug-in z automatem i napędem na obie osie trzeba zapłacić co najmniej 194 900 złotych. Należy w tym miejscu zaznaczyć, że bazowo występuje ona z drugim poziomem wyposażenia.