To wszystko byłoby uroczą, wręcz zabawną opowieścią, gdyby nie fakt, że w grę wchodzą miliardy euro. Obie strony tego sporu starają się stawiać na swoim. Pytanie tylko, kto na tym lepiej wyjdzie?
Włoski rząd daje się we znaki jednemu z największych koncernów motoryzacyjnych na świecie. Stellantis, bo o nim mowa, już miało powody do irytacji, gdy tamtejsi politycy zaczęli interweniować w związku z tożsamością produkcyjną.
Chodziło wtedy o to, że samochody produkowane poza krajem, nie mogą być oferowane z detalami mylnie ich sugerującymi pochodzenie. Krótko mówiąc, Fiaty 500 lub Topolino nie powinny mieć na karoserii akcentów nawiązujących kolorystycznie do flagi Włoch, jeśli nie są tam wytwarzane.
I tym sposobem policja przejęła ponad 100 egzemplarzy Topolino i nakazała zdjęcie jakichkolwiek włoskich oznaczeń. Stellantis potraktowało sprawę wręcz z politowaniem i stworzyło reklamę, w której Fiat 500 występuje z dziurami w karoserii – w miejscach, gdzie powinny być znaczki i logotypy. Narrator zasugerował, że nawet bez nich każdy wie, skąd pochodzi ten samochód.
Potyczki sięgnęły jednak poważniejszej sprawy – zmiany nazewnictwa. Alfa Romeo Milano produkowane w Polsce musiało zostać przemianowane na Junior, bo rzekomo sugerowało, że jest wytwarzane w Mediolanie. Tak, absurd, ale trzeba było dokonać tych zmian – i to wtedy, gdy już odbyła się premiera i ruszyły wszelkie akcje marketingowe.
Włoski rząd kontra Stellantis
Teraz Włosi dokręcają śrubę jeszcze głębiej. Pojawiły się groźby o utracie funduszy dla Stellantis, jeśli koncern zrezygnuje z utworzenia fabryki we Włoszech, która miała zająć się produkcją akumulatorów trakcyjnych.
Stellantis spowolniło rozwój tego projektu – zarówno we Włoszech, jak i Niemczech. Powodem jest oczywiście niesatysfakcjonujące zainteresowanie samochodami elektrycznymi. Krótko mówiąc, takie inwestycje mogą pochłonąć miliony, które nigdy się nie zwrócą.
Włoski rząd raczej nie przejmuje się faktami ekonomicznymi i pozwala sobie na wymowne komunikaty. Adolfo Urso, minister przemysłu, oznajmił publicznie, że jeśli koncern nie zaangażuje się w budowę fabryki, to może stracić 370 milionów euro, które otrzymał z funduszu odbudowy po pandemii.
Spółka, która ma się zająć produkcją baterii nazywa się ACC i są w nią zaangażowani również inni producenci (na przykład Mercedes i TotalEnergies). Jej władze zapowiedziały, że przedstawią plany pod koniec bieżącego lub na początku przyszłego roku. Włoskie władze nie zamierzają jednak za długo czekać i grożą przeniesieniem funduszy w inne miejsce.
Co ma zrobić producent, który widzi spowolnienie popytu na auta elektryczne? Próba porozumienia się z tamtejszymi politykami wydaje się coraz mniej realna. W dłuższej perspektywie może to przynieść duże straty samym Włochom, którzy takim zachowaniem raczej odstraszają producentów do współpracy.