Ten eksperyment pokazał różnice między napędami spalinowymi a elektrycznymi – zarówno w teorii, jak i w praktyce.
Pewien znany youtuber postanowił wjechać Teslą do wody o głębokości dwóch metrów. Chciał sprawdzić, czy samochodem elektrycznym można jechać pod wodą. Pomysł wydaje się skrajnie nieodpowiedzialny z kilku powodów. Po pierwsze, może dojść do poważnych uszkodzeń auta. Po drugie, jest to niebezpieczne dla człowieka, który może utonąć.
Mimo tego, wyzwanie zostało podjęte. Jak można było się domyślać, nie wszystko poszło zgodnie z planem. Pionierzy muszą jednak przecierać szlaki. Nie radzimy oczywiście powielać takich pomysłów dla własnego dobra.
Dryfowanie Teslą
Mężczyzna wjechał Teslą do wody o głębokości dwóch metrów i auto nie zatonęło. Zamiast tego unosiło się bez kontaktu z podłożem. Wszystko przy masie własnej sięgającej 1815 kilogramów. Skąd taki efekt? Elektryczne układy napędowe nie potrzebują powietrza do pracy, co odróżnia je od spalinowych konstrukcji.
W teorii mogą więc dryfować. Wszystko za sprawą izolacji, na której oparte są zabezpieczenia. Jeżeli woda dostanie się do wrażliwych układów elektrycznych, to może dojść do zwarcia. Nie trzeba nikomu wyjaśniać, czym to grozi. Jeżeli jednak nie będzie szczelin pozwalających na zalanie, to powinna zadziałać wyporność.
Efekt eksperymentu? Auto doznało bliżej nieokreślonej awarii, ale samodzielnie wyjechało z prowizorycznej pułapki wodnej. Potem trzeba było wylać z niego wodę. Jesteśmy ciekawi, jak Tesla biorąca udział w tym zdarzeniu przetrwa próbę czasu na tle innych egzemplarzy, które nie miały tak inwazyjnego kontaktu z wodą.