Ostatnio znana strona zajmująca się motorsportem poinformowała, że Siergiej Sirotkin jest aktualnie największym faworytem w walce o fotel w bolidzie Williamsa.
Bez wątpienia to jedno z najbardziej szanowanych mediów tego typu, ale nie jest też tajemnicą, że daleko mu do przychylności w sprawach promowania Roberta… Wierzcie mi, obserwuję działania w tym zakresie od dłuższego czasu, ale nie ma powodu, by to roztrząsać. Tak czy inaczej, doniesienia pochodzą od włoskiego dziennikarza, który podobno jest blisko środowiska Kubicy. Według nieoficjalnych informacji, za Rosjaninem stoi 15 milionów funtów…
Pozwolę sobie więc na odrobinę prywaty. To trochę przykre, że w tej wyjątkowej dyscyplinie o składzie kierowców największym argumentem mają być pieniądze. Rozumiem zespoły, które decydują się na tzw. „pay-drivera”, ale obsadzanie nimi obu foteli nie jest zgodne z duchem sportu. Po prostu wypada utrzymać kompromis i równowagę, jeśli jest już taka potrzeba. Sirotkin to bez wątpienia niezły zawodnik, ale myślę, że nie bez przyczyny nie został drugim kierowcą Renault, które postawiło na Sainza (przypomnę, że Rosjanin był do tej pory ich rezerwowym). Robert pojawił się jako „dostępny wariant” niedawno, dlatego było już za późno żeby móc rywalizować o członkostwo we francuskim teamie.
Poza dziennikarskimi spekulacjami pojawiły się też fakty. Przedstawiciel Williamsa ogłosił, że zespół nie zamierza jeszcze mówić o składzie kierowców. Co to może oznaczać? Że negocjacje trwają. Podanie takiej informacji do mediów może być zagrywką strategiczną – wszystko po to, by teraz strona „sponsorska” drugiego kierowcy wyciągnęła z kieszeni jeszcze więcej i przeciągnęła kombinezon na swoją stronę.
Z jednej strony chciałbym, żeby osoby stojące za Robertem wyłożyły na stół satysfakcjonujące pieniądze. Z drugiej jednak czuję pewien niesmak. Polak jest świetnym zawodnikiem, wykonał kawał dobrej roboty w Williamsie, osiągnął świetne czasy w Abu Zabi i przedstawił się jako znakomity prognostyk – w końcu dopiero trzeci raz miał kontakt z bolidem w aktualnej specyfikacji. Jest też prawdziwym inżynierem mogącym poprawić jakość maszyny. Zasługuje więc bez najmniejszej wątpliwości na szansę i nikt nie powinien przyćmiewać jego talentu wagonami gotówki.
Być może historia Roberta w F1 powoli dobiega końca albo została wstrzymana do sezonu 2019. Tego jeszcze nie wiemy. Życzyłbym jednak naszemu Rodakowi, by trafił trafił do teamu, który będzie cenił jego dorobek bardziej niż wkład finansowy. Bo jest tego wart.