To zdarzenie mrozi krew w żyłach i udowadnia, jak niewiele trzeba, by doszło do potencjalnej tragedii.
Cała historia zaczęła na S17. Ukrainiec jechał pod prąd drogą ekspresową w kierunku Warszawy. Jak do tego doszło? Nie skorzystał z błędnego zjazdu czy nie zauważył znaków. Po prostu zawrócił na jezdni, jak gdyby nigdy nic.
Przypomnijmy, że na odcinkach ekspresowych obowiązuje ograniczenie do 120 km/h. Jeżeli doszłoby do zderzenia czołowego, to skutki byłyby na pewno tragiczne. Uczestnicy ruchu, którzy byli świadkami szalonej jazdy zgłosili sprawę policji.
Ukrainiec jechał pod prąd – został złapany
Policja zaczęła ścigać mężczyznę, ale nie udało się go złapać na gorącym uczynku. Przeanalizowano więc monitoring, by ustalić numery rejestracyjne i model samochodu sprawcy wykroczenia. Nie trwało to długo.
Zobacz także: Tomaszów Mazowiecki. Dwóch kierowców jechało pod prąd – lewym pasem (wideo)
Kierowca bawarskiego samochodu został złapany dopiero dzień później – tuż przed przejściem granicznym w Lubaczowie na podkarpaciu. Ukrainiec jechał pod prąd i usłyszał zarzut narażenia innych uczestników ruchu na niebezpieczeństwo.
40-latek nie protestował i przyznał się do popełnionego czynu oraz wyraził chęć dobrowolnego poddania się karze. Dlaczego to zrobił? Trudno jednoznacznie stwierdzić. Z pewnością nie chciał doprowadzić do tragedii, co sugerują nagrania (zjeżdżał z kursu kolizyjnego).
Zobacz także: Jechali pod prąd pasem zieleni, by nie stać w korku. Gdy pojawiła się policja, zaczęli zawracać (wideo)
Być może uznał, że nie jest to na tyle niebezpieczne, by tego nie robić. To jednak żadne usprawiedliwienie w takich okolicznościach. Ktoś mógł zginąć. Dobrze, że finał historii nie jest tragiczny. Nie zawsze jednak wszyscy mają tyle szczęścia. Apelujemy o ostrożność, zwracanie uwagi na znaki i przestrzeganie przepisów. Nie warto podejmować takiego ryzyka.