w

Udział aut elektrycznych w Polsce to zaledwie kilka procent. Producenci mają ból głowy

Lynk & Co 01

Polacy są pragmatycznym narodem, który nie lubi być do czegokolwiek zmuszany – a tym bardziej wtedy, gdy narzuca mu się duże wydatki. Ma to swoje odzwierciedlenie na rynku motoryzacyjnym.

Politycy i lobbyści myślą, że działają na korzyść samochodów na prąd – nic bardziej mylnego. Wszystkie popularne pomysły, które zostały wprowadzone emanują krótkowzrocznością. Dowodem tego jest udział aut elektrycznych w naszym kraju – mizerny, prawda?

Niektórzy nie wiedzą, dlaczego tak się dzieje. Powodów jest co najmniej kilka. Zacznijmy jednak od liczb, które lepiej oddają aktualną sytuację. Jak podał Polski Związek Przemysłu Motoryzacyjnego, od stycznia do lipca 2024 roku, zarejestrowano 14 102 egzemplarze nowych samochodów elektrycznych. Wynik zdecydowanie poniżej oczekiwań.

Ideologia zamiast idei?

Wszystko zaczęło się od rzekomej ochrony środowiska. Sama idea jest słuszna i trzeba ją wcielać w życie. Problem w tym, że w pewnym momencie zaczęła zamieniać się w ideologię, która od dawna nie ma za wiele wspólnego ze zdrowym rozsądkiem – praktycznie z każdej perspektywy.

Po pierwsze, nie ma aut przyjaznych dla planety. Istnieją jednak te mniej szkodliwe. Które? Wbrew pozorom, nie chodzi tu o napęd. Bardziej liczą się energooszczędność (bez względu na rodzaj zasilania), lekkość, niezawodność i prostota. Krótko mówiąc, 600-konne auto na prąd, które waży 2,5 tony nie jest lepsze dla środowiska, niż Skoda Citigo z instalacją LPG. A tym drugim wkrótce nie wjedziemy do dużych aglomeracji. Absurd.

Działania Komisji Europejskiej też bywają ciekawym materiałem na pracę o tematyce socjologicznej. Politycy chcą żeby kierowcy kupowali auta elektryczne, ale blokują te chińskie, które są przystępne cenowo – mogące przyspieszyć przesiadkę ze spalin na elektryczność. Czyli chcą, ale nie chcą. W tym momencie nie mówimy, który kierunek jest słuszny, ale obrazujemy kurs kolizyjny będący esencją ostatnich poczynań Zachodu.

Zostawmy jednak ekologię motoryzacyjną, bo ma ona niewielkie znaczenie dla przeciętnego człowieka, a nawet dużego koncernu. To oczywiste, że liczą się pieniądze i wpływy. Niestety, nieodpowiedzialność polityczna doprowadziła nas do trudnej sytuacji. Świat zaczyna wyprzedzać Europę, która powoli staje się drogim skansenem, bo jako jedyna podejmuje kroki oparte na ideologiach odseparowanych od prawideł gospodarczych.

Udział aut elektrycznych – i tak wymuszony

Jak przekonać Polaków kupna modeli na prąd? To oczywiste. Jeśli ich zakup i użytkowanie będzie korzystniejsze, niż tych spalinowych czy hybrydowych, to sami po nie sięgną. Wtedy udział aut elektrycznych zacznie naturalnie rosnąć. Problem w tym, że do tego daleka droga.

Rozwój pojazdów EV powinien postępować w adekwatnym tempie – bez sztucznego napędzania. Pisanie pod nich prawa oraz wszelkie próby eliminowania konkurencji będzie skutkowało samymi stratami w tej materii. Dlaczego? Wystarczy spojrzeć na to z perspektywy zwykłego człowieka.

Udział aut elektrycznych
Elektryczny SUV marki Lynk & Co

Jeśli auto elektryczne jest tak dobre, to po co zachęca się klientów dopłatami, darmowymi parkingami, możliwością korzystania z buspasów czy innymi przywilejami? Przecież dobry produkt obroni się sam! Skoro ten wymaga tylu zachęt, to znaczy, że bez nich nie byłby w stanie sobie poradzić. Zróbmy eksperyment i sprzedawajmy auta spalinowe na zasadzie tych elektrycznych, a tym elektrycznym zabierzmy benefity. Zobaczymy, kto kupi te drugie…

Dopłaty to bardzo ciekawy temat. Według nas są patologią rynku motoryzacyjnego, ale mało osób to dostrzega. Zachód i Polska idąca w tę samą stronę, zaczynają uczyć klientów, kiedy kupować auta na prąd – otóż wtedy, gdy można dostać dodatkowe pieniążki od państwa. I jest to niebezpieczne.

Niemcy już dostrzegły, że to bardzo zły nawyk. Krótko mówiąc, gdy zmniejsza się lub eliminuje zachęty finansowe, to zainteresowanie na danym rynku drastycznie spada. A przecież nie da się cały czas do tego dopłacać. Elektryczny socjalizm? Coś w tym rodzaju.

Konkurencja jest niezbędna

To oczywiste, że nawet wolny rynek musi charakteryzować się pewnymi zasadami. Jedną z nich jest możliwość konkurowania. Skoro Unia Europejska chce wprowadzić zakaz sprzedaży nowych samochodów spalinowych i hybrydowych od 2035 roku, to jak utrzymać rywalizację technologiczną? To po prostu niemożliwe.

Jeżeli zostaną na rynku tylko auta elektryczne, to ich rozwój może gwałtownie zwolnić – przez brak konkurencji, która zawsze wymusza szybsze zmiany technologiczne. Efekt będzie taki, że sprzedaż spadnie, a to będzie miało skutki ekonomiczne – nie tylko dla koncernów, ale też zwolnionych pracowników.

Czy da się zatrzymać to szaleństwo? Nie wiadomo, czy nie jest za późno. Lepiej jednak zacząć zdawać sobie sprawę, że Chiny, Stany Zjednoczone, Indie czy Bliski Wschód nie stosują się do zaleceń Unii Europejskiej. Stawiają za to na ochronę własnych interesów, a nie forsowanie ideologii. Niewykluczone, że mamy mylne przekonanie, że ktoś w ogóle traktuje nas jeszcze poważnie.

Powrót na właściwe tory nie będzie łatwy – o ile w ogóle nastąpi. Nawet jeśli szeroko pojęta władza odwróci politykę o 180 stopni i zniesie absurdalne zakazy i przepisy związane z motoryzacją, to odbudowa przemysłu potrwa lata. Inwestycje w napędy akumulatorowe sięgnęły miliardów, których nie da się odzyskać w dekadę – nawet przy rosnącym popycie. A najgorsze jest to, że nikt, kto w tym uczestniczył nie poniesie odpowiedzialności. Stracą natomiast zwykli ludzie.

Avatar photo

Napisane przez Wojciech Krzemiński

Jestem dziennikarzem motoryzacyjnym i przedsiębiorcą. Od 2012 roku prowadzę NaMasce.pl. Tworzę dla Was materiały o tematyce samochodowej i motocyklowej, ale też zaglądam do światów technologii, fotografii i biznesu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Alpine Alpenglow Hy6

Alpine Alpenglow Hy6. Francuzi kombinują z wodorem

Ami Buggy Vision Concept

Ami Buggy Vision Concept. Dobrze, że Citroen 2CV tego nie widzi