Flagowy model japońskiej marki trafił w ręce specjalistów, którzy przeprowadzili bardzo istotną próbę z perspektywy bezpieczeństwa jazdy.
Jak już zaznaczyliśmy w tytule, Toyota Camry nie polubiła testu łosia. Ten wymagający sprawdzian zazwyczaj „oblewają” duże SUV-y i auta budżetowe, ale zdarzają się także słabe wyniki modeli o znacznie lepszym wizerunku.
Niestety, przykładem tego może być właśnie ten samochód. To najnowsze wcielenie, które teoretycznie powinno być tym najlepszym, szczególnie że bliźniaczy z nim Lexus ES, czyli model klasy premium.
Toyota Camry nie polubiła testu łosia
Niestety, pokrewieństwo niewiele dało. Samochód zdołał zmieścić się pomiędzy pachołkami przy prędkości sięgającej 73 km/h. To wyraźnie mniej od wyznaczonej granicy.
Powyżej tej prędkości pojawiała się nadsterowność – Camry wyraźnie miotała tyłem, co przy takim rozłożeniu masy (silnik z przodu, napęd przedni) wydaje się nieoczywiste – a na pewno nie podczas drugiego manewru.
Pachołki rzeczywiście były regularnie strącane, ale Toyota Camry zachowała właściwy kierunek nawet przy 79 km/h, co powinno uspokoić potencjalnych nabywców. Wydaje się, że przy okazji liftingu będzie można wprowadzić pewne korekty, które zaowocują większą stabilnością.
Przypomnijmy, że Camry jest dostępna w polskich salonach, choć trzeba na nią poczekać. No cóż, kłopoty z produkcją ma już niemal każdy producent. Ile kosztuje bazowa wersja? Jak wynika z cennika, 165 900 złotych.
Klient otrzymuje oczywiście jedyny dostępny napęd, czyli ten hybrydowy oparty na 2,5-litrowym silniku benzynowym uzupełnionym jednostką elektryczną i bezstopniową skrzynią e-CVT. Potencjał tego zestawu to 218 koni mechanicznych. Moc trafia na oś przednią.