Według nas wyścigi na wyspie Man to największe motoryzacyjne szaleństwo, jakiego można się dopuścić.
Poruszający się po publicznych (choć zamkniętych) drogach motocykliści pędzą z prędkością 200-300 km/h mijając czasem na centymetry widzów, krawężniki czy budynki. Wielu uczestnikom ta sztuka się jednak nie udała, czego efektem była śmierć na miejscu. Udział w tym wyścigu to chyba najmocniejszy zastrzyk adrenaliny jaki może się pojawić. I właśnie ona przyciąga zawodników z całego świata. Nieodzowną częścią Isle of Man są poważne wypadki, z których ciężko wyjść cało. Czasem jednak zdarzają się cuda. Przykładem może być załączony filmik. Horst Saiger podążał za Jamesem Cowtonem z ogromną prędkością. Ten drugi wypadł jednak z drogi. Saiger wykazał się jednak i refleksem i opanowaniem, dzięki czemu Cowton uszedł z życiem. Wielką rolę odegrało tu też szczęście, bo inaczej tego nazwać nie można. Sami zobaczcie:
Źródło: Youtube