Zaostrzające się normy emisji spalin i bezpieczeństwa mają chronić europejską społeczność przed wszelkim złem. Efekt jest taki, że producentom coraz mniej opłaca się tworzyć niewielkie samochody. Ich ceny zaczynają być po prostu absurdalne.
Można za to kupić miejskiego elektryka za około 100 tysięcy złotych, który będzie miał 200-300 kilometrów realnego zasięgu. Fakt, dla wielu brzmi to jak żart, ale tak zaczyna wyglądać lokalna rzeczywistość. Jak pokazują liczne dane, sprzedaż takich modeli na Starym Kontynencie jest mizerna. A przecież to te stosunkowo lekkie i proste auta powinny stanowić kluczowy wolumen. Niestety, takie auta, jak Skoda Kylaq nie mają szansy na pojawienie się u nas. A powinny ją mieć.
Niestety, politycy tworzą problemy, które później ciężko rozwiązać. To oczywiście nie oznacza, że w innych zakątkach świata jest tak samo. Władze licznych państw opierają swoje decyzje gospodarcze na popycie. Mówiąc wprost, nie zamierzają rezygnować z kury znoszącej złote jaja, by zamienić ją na papierowy odpowiednik, który ma jedynie wyglądać i być rzekomo przyjazny dla natury.
Próba wymuszenia zmiany decyzji na klientach zazwyczaj daje odwrotny skutek – tym bardziej wtedy, gdy mówimy o drogich produktach. Nie inaczej jest w przypadku motoryzacji. Dziś w Europie trzeba zapłacić około 80 tysięcy złotych za małe, budżetowe auto z bazowym wyposażeniem.
Jednocześnie wmawia się ludziom, że powinni rezygnować ze starych pojazdów na rzecz nowych. Przy takich cenach prędzej dojdzie do zmiany środka transportu na komunikację miejską, niż poświęcenie pieniędzy na auto. Być może właśnie taki jest plan Unii Europejskiej. Trzeba jednak zadawać sobie sprawę, że ograniczenie popytu stworzy jeszcze większe problemy – spadek produkcji, zatrudnienia i upadek poważnych firm.
Cena czyni cuda
Zostawmy jednak te wszystkie żale i przyjrzyjmy się nowemu modelowi czeskiego producenta. Od razu zaznaczmy, że będzie sprzedawany w Indiach, gdzie pojazdy tych gabarytów cieszą się uzasadnionym zainteresowaniem klientów.
No właśnie, gabaryty. Skoda Kylaq ma niecałe 4 metry długości i oferuje nadwozie crossovera. Jest więc odpowiednikiem najnowszego Citroena C3, który właśnie pojawił się na polskich drogach. Warto dodać, że francuski model startuje od 68 550 złotych, co u nas jest wręcz okazją.
Tymczasem nowość Skody startuje w Indiach od 789 000 rupii, co stanowi równowartość 37 872 złotych (kurs 0,048). Jest to śmiesznie mała kwota, jak za współczesne auto – nawet jeśli na pokładzie byłaby tylko kierownica.
W Europie nie ma jednak szans na wypuszczenie takiego samochodu. Politycy do tego nie dopuszczą, bo jest to nieopłacalne. Można odnieść wrażenie, że nie chodzi o motoryzowanie obywateli, tylko całkowitą zmianę koncepcji transportu, która ma być oparta na środkach publicznych – w dalszej perspektywie.
Skoda Kylaq pod lupą
Nowy model czeskiej marki ma 3995 milimetrów długości, co oznacza, że jest krótszy od Fabii. Ma jednak wyżej osadzone nadwozie, które dysponuje modniejszymi akcentami. Nie jest to może najpiękniejszy samochód świata, ale nie wygląda na budżetowy.
Poza tym, jest naprawdę nowocześnie. Pas przedni zdobią wąskie światła LED do jazdy dziennej, które sąsiadują z charakterystycznym grillem. Nieco niżej wkomponowano główne reflektory z ciemnym wypełnieniem.
Profil ujawnia niezłe proporcje. Skoda Kylaq posiada również plastikowe nakładki chroniące dolne partie karoserii. Tył jest prosty, ale schludny. Lampy przypominają nam trochę te zastosowane w starym Subaru XV. Klapa bagażnika została wzbogacona listwą z nazwą marki.
Klient będzie miał do wyboru kilka lakierów i wzorów felg. Możliwości personalizacji stylistycznej nie będą odbiegać od tych dotyczących europejskich odpowiedników oferowanych na naszym rynku. Krótko mówiąc, nie ma mowy o rozczarowaniu.
Wnętrze wykonano z twardych tworzyw, ale na pewno starannie spasowanych – jak przystało na Skodę. Instrumenty pokładowe wydają się współczesne. Znajdziemy tu wielofunkcyjną kierownicę, estetyczne wskaźniki (na 8-calowym wyświetlaczu), dotykowy ekran multimedialny o przekątnej 10,1 cala, funkcje Android Auto i Apple CarPlay, indukcyjną ładowarkę, elektrycznie sterowane fotele i automatyczną klimatyzację.
Jeżeli chodzi o przestronność, to powinno być całkiem nieźle – jeśli na pokładzie nie znajdą się koszykarze. Wygląda na to, że z tyłu bez problemu zmieszczą się pasażerowie o wzroście około 175 centymetrów. Do tego dochodzi bagażnik o pojemności 446 litrów.
Świetny stosunek ceny do mocy
To oczywiste, że część elementów wyposażenia będzie oferowana za dopłatą. Niemniej jednak standardem jest 25 funkcji bezpieczeństwa. Nie ma w nich jednak pakietu ADAS. Klient decydujący się na podstawową wersję otrzyma jednak sześć poduszek powietrznych, czujnik deszczu i automatyczne reflektory.
Sporym zaskoczeniem może być układ napędowy. Standardem jest doładowana jednostka 1.0 TSI generująca 113 koni mechanicznych i 178 niutonometrów. Uzupełnia ją sześciobiegowa skrzynia manualna. Taka konfiguracja pozwala osiągać setkę w 10,5 sekundy i rozpędzać się do 188 km/h.
Jeżeli chodzi o platformę, to Skoda Kylaq na MQB-A0-IN, czyli tej prostszej i tańszej w porównaniu do stosowanych w Europie. Czy to byłby problem dla polskich klientów? Podejrzewamy, że nie miałoby to żadnego znaczenia.
Przypomnijmy, że mówimy o samochodzie za około 38 tysięcy złotych, który jest zupełnie nowy i ma modne nadwozie. Z pewnością byłby lepszym wyborem (także z perspektywy bezpieczeństwa), niż 20-letnia używka o wątpliwej historii.