Pierwsza projekcja filmu odbyła się 28 grudnia 1896 roku w Paryżu. Zrealizował ją salon indien du Grand Cafe.
Produkcja nie była zbyt długa – trwała zaledwie dwie minuty. Ujawniała pracowników, którzy wychodzili na przerwę śniadaniową. Niby niewiele, ale był to krok milowy i początek światowej kinematografii.
Niemal trzy dekady później pojawiły się pierwsze profesjonalne filmy nieme. Ich wiodącą postacią, a jednocześnie najpopularniejszym reżyserem był oczywiście Charlie Chaplin. Brytyjski aktor błyskawicznie stał się ikoną popkultury.
Kino z prawdziwą akcją
Nie jest tajemnicą, że produkcje z lat 20. i 30. ubiegłego wieku nie opierały się w żaden sposób na sztuczkach graficznych i komputerowych. Każda scena musiała być rozgrywana „organoleptycznie”. Krótko mówiąc, aktor musiał na własnej skórze odczuć to, co przedstawi później zapisany obraz.
To oczywiście rodzi pytanie dotyczące tych mniej bezpiecznych wątków. Czy coś chroniło aktorów? Wszystko leżało w gestii scenarzystów i organizatorów, ale metody zabezpieczania artystów były raczej prowizoryczne i niezbyt skuteczne.
Aby nieco wpłynąć na wyobraźnię młodego kinomaniaka urodzonego w XXI wieku, można stwierdzić, że realizacja scen z Szybkich i Wściekłych sto lat wcześniej skończyłaby się śmiercią wielu aktorów i ogromnymi stratami materialnymi. Tak, technologia zrobiła swoje.
Świetnie obrazuje to kompilacja scen filmowych z tamtych czasów, która trafiła do sieci. Wśród nich znajdziemy fragmenty dzieł nie tylko Chaplina, ale też Bevana, Keatona, Lloyda czy Semona. Po prostu najlepszych z „pierwszej epoki kina”.
Jeżeli na nagraniu widać człowieka, wpadającego pod samochód, to oznacza, że rzeczywiście tak było. To samo dotyczy zderzeń, rozpadających się aut czy niszczonych budynków. Oczywiście, twórcy stosowali sztuczki, (np. podstawiali przedmioty z lżejszych materiałów), ale wszystko robiono ręcznie. Jak widać, kino cechowało się banalnością i prostotą, ale można pokusić się o stwierdzenie, że w pewnym stopniu było prawdziwsze.