Sytuacja koncernu Stellantis jest trudna. Można odnieść wrażenie, że niektóre rzeczy wymknęły się spod kontroli i trudno będzie przywrócić je na właściwe tory.
Sytuacja jest na tyle poważna, że Krajowa Rada Dealerów Stellantis ze Stanów Zjednoczonych napisała list otwarty do szefa Stellantis. Jak można się domyślać, nie zawierał słodkich pochwał i świątecznych życzeń. Zamiast tego pojawiła się spora dawka krytyki.
Sprzedawcy zarzucają Carlosowi Tavaresowi „lekkomyślne podejmowanie decyzji krótkoterminowych”. Według nich, ich efektem jest „katastrofa”. Fakt, są to bardzo mocne słowa, ale oburzenie dealerów nie jest przypadkowe.
Krajowa Rada Dealerów jest wściekła
Pamiętajmy, że je to biznes. Jeśli nie przynosi oczekiwanych zysków, to przestaje nim być. I koncern musi sobie zadawać z tego sprawę. Problem w tym, że tak duże twory przemysłu motoryzacyjnego znajdują się między młotem a kowadłem.
Z jednej strony są politycy, którzy coraz wyraźniej naciskają na zmiany – pod płaszczykiem ekologicznej ideologii. Z drugiej są klienci oczekujący konkretnych produktów, które są przez nich pożądane.
Kogo wysłuchać? Teoretycznie, ci pierwsi mają wpływ na prawo. W praktyce ich znaczenie jest mniejsze, ponieważ nie oni są nabywcami zaoferowanych produktów. I tu pojawia się poważny problem, który już odczuwają liczne marki.
Przedwczesna rezygnacja z popularnych układów napędowych, ograniczanie spalinowych modeli i nacisk na auta elektryczne sprawia, że popyt nie kształtuje się w adekwatnym stopniu do ponoszonych inwestycji.
Krótko mówiąc, firmy inwestują horrendalne pieniądze w technologie, które nie przekonują wystarczającej liczby klientów. Jednocześnie eliminują wysokopopytowe samochody tylko dlatego, że politycy mają je za szkodliwe dla środowiska – jakby te akumulatorowe były pod tym względem dobre…
Dosadna odpowiedź szefa Stellantis
Carlos Tavares nie krył rozczarowania całą sytuacją. Uznał, że Krajowa Rada Dealerów Stellantis w Stanach Zjednoczonych tylko dolewa oliwy do ognia. Napisał, że są to „publiczne ataki osobiste”, a nie próba rozwiązania problemów.
No właśnie, problemy. Kto je stworzył? Teraz jest to już bez znaczenia. Pytanie tylko, jak je rozwiązać? Według nas jest to proste, co nie oznacza, że tanie lub opłacalne przy tak ogromnych inwestycjach w silniki elektryczne i akumulatory trakcyjne.
Wracając do początku, to popyt powinien kształtować rynek, a nie sztuczne regulacje. Jeśli klienci chcą wciąż kupować auta spalinowe, to powinni mieć taką możliwość, tym bardziej że elektryczne odpowiedniki nie są dla wszystkich (z powodów ekonomicznych i użytkowych).
Przywrócenie dwulitrowego diesla czy wolnossących benzyniaków brzmi jak science fiction i raczej nie nastąpi. Według nas Stellantis powinien zainwestować w hybrydy HEV – na przykład od Toyoty, z którą współpracuje w zakresie pojazdów dostawczych.
Nie są to idealne układy, ale na pewno bardziej cenione przez klientów. Poza tym, są prostsze i tańsze, niż aktualne warianty plug-in czy miękkie hybrydy oparte na małolitrażowym, trzycylindrowym silniku PureTech.
Tak czy inaczej, koncern musi zmienić strategię, bo „elektryczny kierunek” lub opieranie wszystkiego na bardzo małej, miękkiej hybrydzie nie rozwiąże problemów. Najlepiej byłoby stworzyć gamę produktową pod klienta, a nie wymuszane normy. Krótko mówiąc, teraz to zachodni producenci powinni wywrzeć wpływ na polityków, by móc konkurować z Chińczykami i całą resztą.