Historia tej marki nie jest ani długa, ani usłana różami. Niemniej jednak teraz ma większą szansę na sukces, niż kiedykolwiek wcześniej.
Wszystko rozpoczęło się w 2005 roku, kiedy pewien Amerykanin postanowił stworzyć hybrydowy samochód sportowy. Po trzech latach pojawił się Fisker Karma, czyli czterodrzwiowe coupe oferujące 408 koni mechanicznych.
Szybko okazało się, że indywidualizm i zaawansowana technologia to za mało, by utrzymać rentowność. Kłopoty finansowe pojawiły się stosunkowo szybko. W 2014 przyszedł jednak ratunek. Chiński potentat, Wanxiang Group, kupił akcje od Fisker Automotive i przejął dowodzenie.
W efekcie zmieniła się nazwa marki. Od tamtego momentu jest to po prostu Karma. Do tego momentu niewiele się działo, ale w końcu pokazano pierwsze efekty nowej strategii. Szczerze? Nie ma powodów, by kręcić nosem.
Karma Kaveya, czyli nowy flagowiec
W minionym tygodniu odbył się ekskluzywny pokaz, na którym zaprezentowano prototyp, który ma przywrócić wiarę w markę i na nowo rozbudzić zainteresowanie potencjalnych klientów. Zapowiada się całkiem nieźle, choć nie bez „ale”.
Design jest rzeczywiście fantastyczny. Świetne proporcje coupe idą w parze z eleganckimi elementami oświetlenia, muskularnymi błotnikami i licznymi przetłoczeniami, które dopełniają dynamiczną całość. Summa summarum, nie sposób narzekać na stylistykę.
Karma Kaveya ma 4768 milimetrów długości, 2002 milimetry szerokości, 1255 milimetrów wysokości i rozstaw osi wynoszący 2718 milimetrów. Według producenta, nowy projekt ma oferować 1180 koni mechanicznych i 1720 niutonometrów. Potencjał trafi oczywiście na obie osie.
>Jego dziwna nazwa nie budzi respektu. Tesla może jednak czuć się niepewnie
Masa własna? Około 2400 kilogramów. Te wszystkie wartości mają umożliwiać przyspieszanie do setki w niecałe trzy sekundy i rozpędzanie do około 290 km/h. Z kolei akumulator ma pojemność 120 kWh i według przedstawicieli firmy pozwala pokonać ponad 400 kilometrów. Jego ładowanie od 10 do 80 procent ma trwać 45 minut.
Gdzie więc szukać wspomnianego „ale”? Jest nim ograniczona produkcja, choć firma nie wdała się w zbyt wiele szczegółów. Podobno do kupienia pozostały 353 egzemplarze, ale nie wiadomo, jak duża jest podaż. Wszystko to brzmi, jak próba marketingowego zachęcenia do zakupu i wpłacenia 10 tysięcy dolarów zaliczki. Czas pokaże, co z tego będzie. Pozostaje mieć nadzieję, że uda się to wszystko dopiąć.