Pod skrzydłami koncernu Stellantis można znaleźć cały wachlarz zróżnicowanych marek z Włoch, Francji, Niemiec czy Stanów Zjednoczonych. To pozwala na tworzenie wspólnych konstrukcji, które są ukryte pod innymi nadwoziami.
W tym przypadku jednak widać gołym okiem, że to kolejny model z serii elektrycznych mieszczuchów – przynajmniej w teorii. Stworzył go bowiem niezależny projektant, Klissarov Design. To też oznacza, że sam producent nie ma z tym nic wspólnego. Jeep Dune Digital Concept, bo o nim mowa, mógłby być bliźniakiem Fiata Topolino, Opla Rocks i Citroena Ami.
Doskonale wiemy, co to za towarzystwo. To niewielkie pudełka na czterech kołach, które świetnie sprawdzają się w zatłoczonych, słonecznych miastach, czego przykładem mogą być Monako i Saint Tropez. I właśnie tam można je spotkać.
Aby amerykański krewny miał więcej terenowego charakteru, jego nadwozie zostało wyraźnie przerobione. Otwarta kabina, płaskie osłony, wyraźnie zaznaczone błotniki oraz siedmioczęściowy grill sąsiadujący z okrągłymi reflektorami to elementy spójne z wizerunkiem marki.
W oczy rzucają się także nieosłonięte elementy ramy (te zielone), które przypominają konstrukcje zastosowaną we Wranglerach. Fajnym akcentem jest daszek nad przednią szybą. Minimalistyczne drzwi też robią wrażenie, ale raczej nie chronią przed przedostaniem się błota do kabiny.
Jeep June Digital Concept – w miejski teren
Trzeba jednak uczciwie przyznać, że jakkolwiek by nie wyglądał, Jeep June Digital Concept nie ma zdolności terenowych. Dlaczego? To proste. Jego układ napędowy nie dysponuje odpowiednią mocą.
Teoretycznie, wymiary sprzyjają jeździe w trudnych warunkach. Auto ma zaledwie 2410 milimetrów długości, 1390 milimetrów szerokości i 1520 milimetrów wysokości. Jego potencjał silnikowy jest jednak za mały.
Silnik elektryczny montowany w słynnych bliźniakach koncernu Stellantis ma zaledwie 8 koni mechanicznych, co pozwala rozpędzić się do 45 km/h. W niektórych krajach umożliwia jazdę 14-latkom, co jednoznacznie pokazuje z jakim „potworem” mamy do czynienia.
Poza tym, akumulator trakcyjny ma zaledwie 5,5 kWh pojemności, co znacząco ogranicza zasięg. Przy większym obciążeniu nie ma mowy o dużym dystansie, a tym bardziej w terenowych warunkach.
Czy amerykańska marka zdecyduje się na wprowadzenie takiej konstrukcji? No cóż, koszt byłby niewielki, ale w jej przypadku raczej trudno mówić o istotnych korzyściach. Wizerunkowo też byłoby to dyskusyjne.