Konflikt między kierowcami a rowerzystami trwa od kilku dekad. Nic nie wskazuje na to, by sytuacja została złagodzona.
Prawda jest taka, że jedni lekceważą drugich – z wzajemnością. Wskazanie tylko jednej ze stron jako winnej byłoby nieuczciwe. Tym razem chcieliśmy poruszyć ciekawy temat, jakim jest jazda rowerem po autostradzie. Z naszej perspektywy nie ma tu za dużego pola manewru – powinno to być zabronione.
I rzeczywiście, w Polsce tak jest. Zdarzają się jednak pojedyncze przypadki śmiałków, którzy narażają siebie i innych uczestników ruchu na niebezpieczeństwo. To skrajnie nierozsądne zachowanie, co sugerują już same różnice w prędkościach.
Surowa kara za jazdę rowerem po autostradzie
Okazuje się, że taki problem istnieje w Malezji. Tamtejsi rowerzyści częściej pozwalają sobie na jazdę po takich arteriach, by dotrzeć do celu. Władze przestały to akceptować i zdecydowały się na wprowadzenie naprawdę surowych kar.
Zacznijmy od tego, że od 1959 roku w Malezji każdy użytkownik rower posiadać światła z przodu i z tyłu oraz dzwonek. Jeżeli jednoślad tego nie ma, to jego użytkownik może dostać karę w wysokości 480 dolarów lub spędzić do 6 miesięcy w więzieniu. Poważnie.
Teraz prawo zostało zaostrzone. Władze miały postawić ten krok po coraz częstszych konfliktach na autostradach, na których zaczęły pojawiać się grupy rowerzystów. Okazuje się, że użytkownicy jednośladów powodują mnóstwo niebezpiecznych zdarzeń. Od początku września tego roku doszło do 150 wypadków z ich udziałem, w których zginęło ponad 70 osób. Nic więc dziwnego, że podjęto stanowcze działania.
Jazda rowerem po autostradzie jest traktowana bardzo poważnie. Jeżeli użytkownik jednośladu dopuści się takiego czynu i nie będzie posiadał odpowiedniego zezwolenia, to grozi mu grzywna do 1200 dolarów lub rok więzienia. Nie znamy surowszych przepisów dotyczących rowerzystów. Jak widać, Malezja traktuje problem bardzo poważnie. W końcu giną ludzie. Pozostaje mieć nadzieję, że to zniechęci rowerzystów do kolejnych przewinień na drogach.