Mała rewolucja? Coś w tym jest. Nowe wydanie amerykańskiej legendy podnosi poprzeczkę i oferuje znacznie więcej, niż poprzednicy – przy jednoczesnym zachowaniu pierwotnego charakteru. Teraz to pełnoprawne auto sportowe, a nie tylko szybki muscle car.
Ford Mustang Dark Horse udowadnia, że nie ma najmniejszych powodów, by obawiać się europejskiej konkurencji. I piszę to z pełnym przekonaniem. Klienci ze Starego Kontynentu i tak bardzo chętnie wybierali ten model ze względu na jego ikoniczną sylwetkę i konwencjonalny układ napędowy pozbawiony kompromisów. Teraz jednak mogą liczyć na pakiet dodatkowych korzyści, co ma związek przede wszystkim z właściwościami jezdnymi.
Dark Horse to wersja, która debiutuje wraz z nową generacją tego modelu. Co oferuje? Zacznijmy od stylistyki, która została urozmaicona dedykowanymi felgami, listwami progowymi, zmodyfikowanym dyfuzorem, unikatowymi okleinami, lakierowanymi otworami wentylacyjnymi na masce, nowymi oznaczeniami oraz dużym spojlerem na klapie bagażnika.
W takim wydaniu można liczyć na jeszcze więcej zaciekawionych spojrzeń – i kierowców, i przechodniów. Nie pamiętam, kiedy ostatnio jakikolwiek samochód wywołał tyle radości i emocji na drodze – nie tylko wśród dzieci. To pokazuje stosunek Polaków do tego Forda. Fajnie.
Muszę uczciwie przyznać, że to moje pierwsze bezpośrednie spotkanie z Mustangiem siódmej generacji, dlatego wspomnę także o ewolucji designu, która miała miejsce. Amerykańskie coupe pozostało wierne klasycznym proporcjom, ale zostały one urozmaicone nowymi elementami oświetlenia i kilkoma detalami. Wszystko jednak tworzy oczywistą całość, której nie da się nie pomylić.
Ford Mustang Dark Horse – wnętrze
W kabinie zaszły poważne zmiany, które świadczą o postępie technologicznym. Brakuje mi jednak surowego sznytu, z którym dotychczas kojarzyły mi się wnętrza tego modelu. Co prawda jest tu kilka detali świadczących o tym, że to Mustang, ale jednak dominuje high-tech. No cóż, nie można mieć wszystkiego. Jakość materiałów? Lepiej, niż przyzwoita. Jedynie plastikowe klamki wyglądają przeciętnie. Cała reszta, włącznie z panelami drzwi, jest estetyczna.
Zegary można personalizować. Są cyfrowe i zapewniają odpowiedni poziom czytelności. Przed nimi wkomponowano kierownicę z wygodnym wieńcem i fizycznymi przyciskami na ramionach, które są znacznie wygodniejsze, niż te dotykowe.
Centralne miejsce zajmuje ekran multimedialny (osadzony w tej samej ramce, co wskaźniki). Opiera się na dobrze znanym i dopracowanym systemie SYNC. Działa sprawnie i nie jest skomplikowany, ale niezależny panel klimatyzacji byłby lepszym rozwiązaniem. Funkcje Apple CarPlay i Android Auto działają bez zarzutu.
Liczba klasycznych przycisków funkcyjnych jest skromna. Większość z nich zgrupowano pod środkowymi dyszami nawiewu. Odpowiadają za m.in.: dezaktywację systemu start/stop, odpalanie auta, wyłączenie kontroli trakcji, światła awaryjne czy dostosowanie trybu jazdy. Uzupełnia je potencjometr sterujący głośnością multimediów.
Producent nie pominął także praktyczności. I bardzo słusznie. Mustang może i jest mocną zabawką, ale dla wielu użytkowników stanowi podstawowe źródło transportu. Właśnie dlatego zastosowanie schowków, kieszeni, uchwytów, gniazd USB czy indukcyjnej ładowarki było jedynym słusznym posunięciem. Dobrze, że są.
Wsiadanie i wysiadanie, jak to w coupe, nie należy do najgodniej wyglądających czynności, ale same fotele to ekstraklasa. Widać, że to dzieło Recaro, z którym amerykański producent współpracował od lat. Zarówno oparcia, jak i siedziska są świetnie wyprofilowane, a zintegrowane zagłówki – miękkie i komfortowe. Zakres regulacji nie budzi zastrzeżeń.
Z tyłu już nie jest tak kolorowo, choć osoby do około 170 centymetrów wzrostu mogą się zmieścić – jeśli w pierwszym rzędzie zasiądą tolerancyjni użytkownicy. Przedostanie się tam wymaga drobnego wysiłku, ale samo przebywanie na kanapie jest całkiem przyjemne. Szkoda tylko, że nad głową jest więcej tylnej szyby, niż podsufitki.
Niektórych z pewnością zaskoczy, że Ford Mustang Dark Horse oferuje także spory bagażnik, który oddaje do dyspozycji akceptowalne 381 litrów. Nie jest to może najbardziej użytkowa przestrzeń, ale i tak zadowalająca, jak na coupe.
Otwór załadunkowy pozwala na wkładanie dużych walizek. W prawej wnęce znalazł się subwoofer będący częścią dobrze grającego zestawu audio. Kubatura kufra jest podobna, jak w starych sedanach – płytka, ale długa.
Kluczowe liczby
Czas przejść do najważniejszych informacji na temat tego modelu – specyfikacji technicznej. Sercem samochodu jest już kultowe V8 o pojemności 5 litrów. W tym wydaniu oddaje do dyspozycji 453 konie mechaniczne oraz 540 niutonometrów.
Przy tak poważnych wartościach trudno mówić o rozczarowaniu, ale muszę dodać, że wersja amerykańska ma stado przekraczające 500 koni. Skąd ta różnica? No cóż, normy emisji spalin. Europejscy politycy jak zwykle lubią stwarzać pozory bez realnego przełożenia na rzeczywistość.
Ford Mustang Dark Horse jest dostępny z dwiema skrzyniami. Pierwszą z nich jest sześciobiegowy manual. Alternatywę stanowi dziesięciobiegowy automat. W egzemplarzu testowym znajduje się ten drugi, co winduje masę własną do 1837 kilogramów.
Jak powszechnie wiadomo, moc trafia na tylną oś – inna koncepcja byłaby tu profanacją. Osiągi? Sprint do setki trwa 4,4 sekundy, czyli aż o 0,8 sekundy szybciej, niż w przypadku skrzyni mechanicznej. I to bez wątpienia ogromna zaleta automatu. Poza tym, jest bardziej komfortowy w użytkowaniu.
Ford Mustang Dark Horse – dane techniczne:
- Moc maksymalna: 453 konie mechaniczne
- Maksymalny moment obrotowy: 540 niutonometrów
- Skrzynia biegów: dziesięciobiegowa, automatyczna
- Napęd: na oś tylną
- Masa własna: 1837 kilogramów
- Przyspieszenie 0-100 km/h: 4,4 sekundy
- Prędkość maksymalna: 250 km/h
- Średnie zużycie paliwa w cyklu mieszanym: 14 litrów (test)
Właściwości jezdne tego samochodu zostały uzyskane dzięki dostrojeniu i zastosowaniu odpowiednich podzespołów. Inżynierowie postawili na mechanizm różnicowy o zwiększonym tarciu (Torsen), wydajny układ hamulcowy i opcjonalne zawieszenie MagneRide, które trzyma nadwozie w ryzach.
Wrażenia z jazdy
Szósta generacja była dużym postępem w dziedzinie prowadzenia (względem poprzedników), ale nowość jest o wiele, wiele lepsza. Ford Mustang Dark Horse nie jest tak szalony, jak można przypuszczać. Pokuszę się o stwierdzenie, że łatwiej go opanować, niż Alfa Romeo Giulię Quadrifoglio czy 400-konne Infiniti Q60 RWD. I jest to mała sensacja.
Owszem, da się błyskawicznie zerwać przyczepność tylnych kół, jednakże delikatna kontra pozwala zachować właściwy kierunek i utrzymać panowanie nad autem. Poza tym, czuwa elektronika. Wiem, że łatwo jest mówić z perspektywy kogoś bardziej związanego z motoryzacją, ale naprawdę wystarczy odrobina doświadczenia i pokory, by czerpać radość bez większego ryzyka. A to ważne dla potencjalnych nabywców, którzy nie czują się ekspertami za kółkiem.
Ford Mustang Dark Horse radzi sobie na krętych drogach i daje dużo frajdy. Układ kierowniczy jest bezpośredni i sprawdza się w takich warunkach. Nie bez znaczenia są także niezłe rozłożenie masy własnej oraz wydajne zawieszenie. Tym samochodem można śmiało udać się na tor wyścigowy.
Możliwości tego samochodu można określić „sportowymi”, co nie oznacza zmęczenia podczas codziennej eksploatacji. Wręcz przeciwnie. Nowe wcielenie tego modelu jest zaskakująco cywilizowane i może służyć w normalnych warunkach. Trzeba jedynie liczyć się ze skromnym prześwitem i przeciętną widocznością. Krótko mówiąc, warto korzystać z czujników i kamery cofania.
Na osobny akapit zasługuje pięciolitrowe V8. Brzmi wspaniale i ma mnóstwo wigoru. Szkoda, że jego przyszłość jest zagrożona przez ideologię, która zamiast uwzględniać niezawodność (realnie wpływającą na środowisko) skupia się na laboratoryjnych testach odbiegających od rzeczywistości. A my musimy zderzać się z takimi absurdami.
Czy warto wybrać wersję z automatem? Jeżeli liczy się komfort, to zdecydowanie tak. Poza tym, można liczyć na lepsze osiągi. Sześciobiegowa przekładnia manualna zapewnia jednak jeszcze lepszy kontakt z maszyną. Oprócz tego, radzi sobie lepiej na torze, gdzie to człowiek dobiera bieg, a nie komputer, któremu zdarzają się opóźnione reakcje czy pomyłki w wyczynowych warunkach. I warto to uwzględnić przed dokonaniem wyboru.
Ile kosztuje Ford Mustang Dark Horse?
Bazowa konfiguracja Mustanga stanowi wydatek 303 500 złotych. Co najważniejsze, już w podstawie można liczyć na pięciolitrowy silnik V8. Wersja GT oferuje 446 koni mechanicznych i sześciobiegową skrzynię manualną. Dopłata do egzemplarza z automatem wynosi aż 15 tysięcy złotych. Sporo.
Ford Mustang Dark Horse jest jeszcze droższy. To aktualnie najlepsza wersja w ofercie, dlatego cena sięgająca 358 500 złotych nie wydaje się zaporowa, tym bardziej że klient otrzymuje wręcz legendarne auto ze świetną jednostką i godnymi właściwościami jezdnymi. Poza tym, europejska konkurencja kosztuje więcej.
Należy jednak dokładnie rozważyć, którą skrzynię biegów wybrać. Jak już wspomniałem, automat zwiększa komfort i polepsza osiągi, ale manual daje więcej frajdy i jest skuteczniejszy na torze wyścigowym. Podejrzewamy, że częściej będzie wybierany ten pierwszy.
Siódme wcielenie Mustanga pokazuje, że postęp może iść w parze z szacunkiem do tradycji i tożsamości. Dobrze, że Ford dba o swoją historię. Jestem przekonany, że nowy muscle car spotka się z dużym zainteresowaniem klientów – także w Europie.