Samochody na prąd nie należą do tanich i to raczej nie zmieni się w tej dekadzie. Niemniej jednak producenci starają się tworzyć modele, które mają być coraz bardziej przystępne dla przeciętnie zamożnych klientów.
Jednym z nich będzie elektryczny Ford, który ma zainteresować sporą liczbę klientów. Konserwatywni fani marki z pewnością nie będą nim zachwyceni, ale trzeba dostosować się do nowych przepisów i forsowanych trendów. No cóż, takie czasy.
Ford zdaje sobie jednak, że trudno być pewnym przyszłych działań polityków. Zainteresowanie samochodami rzekomo zero-emisyjnymi jest znacznie mniejsze, niż oczekiwano i przewidywano. Dlaczego? Powodem jest nie tylko cena.
Chodzi przede wszystkim o mniejszą użyteczność i ubogą infrastrukturę. Polaków stać na modele elektryczne, ale po prostu preferują te spalinowe. Pojazdy na prąd wciąż stanowią mniej, niż 5 procent rynku.
Jeżeli rządy przestaną oferować dotacje i przywileje dedykowane autom elektrycznym, to będą interesować się nimi głównie entuzjaści nowych technologii. To też nie oznacza, że trzeba je od razu wykluczać z rynku.
Chodzi jedynie o to, by układy akumulatorowe i wszelkie alternatywy mogły rozwijać się w swoim tempie. Polityczne i prawne wyeliminowanie konkurencji tylko spowolni ten proces i doprowadzi do łatwiejszych manipulacji rynkiem. A to nigdy nie jest korzystne dla konsumenta.
Elektryczny Ford dla Kowalskiego
Jeśli samochody elektryczne mają być rzeczywiście mniej szkodliwe dla środowiska, to powinny oferować skromną masę własną, prostą technologię, niezawodność i energooszczędny charakter. Czy taki będzie zapowiadany model?
Istnieje taka szansa. Wbrew pozorom, w niezawodności może pomóc właśnie prostota. Samochody naszpikowane nowoczesnymi rozwiązaniami zawsze zwiększają ryzyko awarii. Pozostaje więc liczyć na odpowiednie podejście inżynierów.
>Nowy Ford Capri bliski debiutu. Producent ujawnił nowe informacje
Prezes marki, Jim Farley, stwierdził w rozmowie dla CNBC, że tworzenie aut na prąd może mieć sens wtedy, gdy będą one wzbudzać adekwatne zainteresowanie. I miał tu na myśli nie tylko Europę, ale też Amerykę, gdzie podchodzi się sceptycznie do takich pojazdów. – a tym bardziej wtedy, gdy ich gabaryty są skromne.
Model, który zadebiutuje w 2027 roku ma kosztować około 27 tysięcy dolarów. Biorąc pod uwagę stale rosnące koszty i inflację, wydaje się to atrakcyjna oferta. Pytanie tylko, czy uda się ją utrzymać? To już zweryfikuje czas.