Naprawy nawierzchni nie są niczym nadzwyczajnym. Przeprowadza się je wszędzie tam, gdzie istnieje infrastruktura drogowa.
Tempo przeprowadzanych robót, ich jakość oraz zabezpieczenie zależy od ekip, które zostały do tego wyznaczone. Wiemy doskonale po polskich „drogowcach”, że nie zawsze wszystko wygląda tak, jak powinno.
Rozsypujący się żwir, smoła poprzylepiana do karoserii, odpryski na masce, wybite szyby, porozrzucane pachołki, wątpliwe oznaczenie – to tylko kilka przykładów, z którymi codziennie trzeba mierzyć się w wielu miejscach.
Choć Azjaci słyną z niezwykłego tempa wykonywania takich prac, nie w każdym zakątku tego kontynentu tak jest. W krajach nieco wolniej rozwijających się, widać to najlepiej. Oto jeden z takich przykładów.
Wyrwa przez całą szerokość
Drogowcy postanowili usunąć nierówność w jezdni zrywając fragment asfaltu na całej szerokości. Tym sposobem powstała znacząca różnica poziomów, która stanowiła wyzwanie dla samochodów posiadających zwykły prześwit (około 16 centymetrów).
Jak widać, nie była ona zabezpieczona. Nie zdecydowano się nawet na jakiekolwiek doraźne rozwiązania, żeby użytkownicy drogi mogli uniknąć przykrych historii. To oczywiście spory błąd, bo gdyby posiadacz sportowego auta tamtędy przejeżdżał (czego nie można wykluczyć), to naraziłby się na znaczące koszty naprawy.
Osoba nagrywająca część pojazdów pokonujących wyrwę udowodniła, że otarcia zderzaków oraz osłon komory silnika były wręcz standardem. Wydaje się, że drogowcy powinni zostać obciążeni wydatkami za naprawy w takich okolicznościach – może wtedy nie byłoby takich „bubli” pozostawionych na nie wiadomo, jak długi okres.