Jeszcze trzydzieści lat temu zachodni politycy nie dostrzegali problemu, gdy liczni producenci z Europy i Stanów Zjednoczonych przenosili swoje fabryki do Chin. Dziś Stary Kontynent jest niemal skansenem na tle dynamicznie rozwijającego się Państwa Środka. Przemysł motoryzacyjny powoli zaczyna być jednym z „beneficjentów” niekorzystnych zmian. Ta sytuacja ma jednak więcej płaszczyzn. Kolejnym tego przykładem są chińskie autobusy, które można spotkać w Europie.
Europa w chińskim stylu
Nie jest tajemnicą, że na co dzień korzystamy z przeróżnych przedmiotów pochodzących z Dalekiego Wschodu. Napis „made in China” już wpisał się w zachodni rynek. Do tej pory jednak nie było mowy o zagrażaniu lokalnemu przemysłowi motoryzacyjnemu. To już się zmienia, co doskonale widać nawet w Polsce, gdzie debiutowało blisko trzydzieści tamtejszych marek.
Niektóre z nich sprzedają swoje modele nawet „na stracie”. Jest to przemyślana strategia, która ma poskutkować zdobyciem odpowiednich udziałów, a co za tym idzie – popularyzacją nowych tworów i zmniejszeniem zainteresowania dotychczas pożądanymi produktami.
Teoretycznie, takie działanie ma zawsze ograniczenia i nie może trwać wiecznie. Niemniej jednak analitycy przewidują, że niektóre chińskie marki i tak doprowadzą do upadku co najmniej kilku producentów ze Starego Kontynentu.
Autobusy w Europie na łasce Chin?
Co ciekawe, coraz większa liczba państw decyduje się także na kupowanie azjatyckich pojazdów specjalistycznych. Przykładem mogą być autobusy miejskie, które zostały nabyte przez Norwegię. To około 850 egzemplarzy firmy Yutong, z których 300 jeździ po Oslo.
Teoretycznie, nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Producent wygrał przetarg, bo zaproponował najciekawszą lub najbardziej korzystną ofertę. Teraz jednak pojawiają się głosy, że nie wszystko jest takie, jak oczekiwały władze.

Norwegowie zaczęli sprawdzać pojazdy, które do nich trafiły. Ruter, czyli tamtejszy przewoźnik odpowiedzialny za transport publiczny, przeprowadził testy, których ustalenia są dalekie od optymistycznych. Ma to związek z bezpieczeństwem.
Na zamkniętym obiekcie udało się wywnioskować, że kupione autobusy da się zdalnie wyłączyć. W niektórych sytuacjach może to pomóc, ale nietrudno dostrzec także zagrożenia. Wystarczy dodać, że dezaktywacja może zostać zrealizowana przez samego producenta – bez udziału Norwegów.
Norwegowie interweniują
Ruter postanowił dokładnie sprawdzić autobusy z Chin. Aby wyniki były bardziej rzetelne, porównano je z holenderskimi odpowiednikami. Odkryto, że pojazdy z Państwa Środka miały ukryte rumuńskie karty SIM.
Yutong błyskawicznie poinformował, że takie rozwiązanie ma zapewnić bezprzewodową aktualizację oprogramowania i naprawę niektórych problemów technicznych. W autach osobowych też można je spotkać.
To jednak nie zmienia faktu, że chińska marka może zdalnie dezaktywować autobus, kiedy chce. Choć obawy są duże, do tej pory nie odnotowano żadnego przypadku takiej ingerencji. Mimo tego, specjaliści od cyberbezpieczeństwa są sceptyczni i sugerują jasne działania.
Rozwój technologiczny też tworzy zagrożenia, dlatego konieczna jest odpowiednia prewencja – poprzedzona debatą. Każde państwo musi tworzyć wewnętrzne zapory sieciowe i wzmacniać protokoły bezpieczeństwa – również w transporcie.


