Władze licznych marek samochodowych ze Starego Kontynentu nie są zadowolone z wprowadzania ceł na auta z Państwa Środka. Dlaczego? Teoretycznie, w Europie działa to na ich korzyść. Rzeczywistość jest jednak znacznie bardziej złożona.
Producenci z naszego regionu doskonale wiedzą, że Chiny mogą odpowiedzieć tym samym na własnym „podwórku”. A każdy zdaje sobie sprawę, że chiński rynek ma znacznie lepsze perspektywy, niż ten europejski.
Świadczą o tym choćby wyniki sprzedaży. Aby nie być gołosłownymi dodajmy, że pod względem popytu jest to najważniejsze państwo nawet dla Mercedesa. Nic więc dziwnego, że polityka związana z cłami i embargo może przynieść w dłuższej perspektywie kiepskie rezultaty.
Głupota czy zamierzone działanie?
Nieodpowiedzialni politycy wierzący lub manipulujący sytuacją środowiskową forsują prawo, które jest wiatrem w żagle dla azjatyckich koncernów. Tym samym detronizują zachodnie firmy budujące swoje pozycje przez lata. Efekt będzie taki, że spadnie sprzedaż lokalnych producentów, którzy zmniejszą produkcję i zatrudnienie – krótko mówiąc, czeka nas niekorzystny efekt domina.
Trudno rywalizować z tak mocnym gospodarczo krajem, który ma dostęp zarówno do taniej siły roboczej, jak i niezbędnych surowców. Do tego trzeba dopisać rząd wspierający kilkadziesiąt marek, które sprzedają swoje produktu na bardzo niskich marżach.
To nie będzie jednak trwało wiecznie. Gdy Chiny podbijają jakiś rynek i mają w nim największe udziały, decydują się na podniesienie cen, co jest oczywistym zabiegiem – kiedyś trzeba zacząć zarabiać. A to jest możliwe wtedy, gdy konkurencja jest znacząco osłabiona.
I to nie jest tak, że Europejczycy powinni odpuścić sobie ekologię – nic bardziej mylnego. Konieczna jest jednak idea, a nie ideologia, która zniszczy gospodarkę i bardzo istotne gałęzie przemysłu, których odbudowanie może już nigdy nie być możliwe.
Chiński rynek królem elektryków
O potędze „fabryki świata” świadczą także lokalne wyniki sprzedaży. Okazuje się, że chiński rynek wchłania najwięcej samochodów elektrycznych na świecie. To pierwsze państwo na tej planecie, które w ciągu miesiąca sprzedało aż milion pojazdów elektrycznych.
Co ważne, jest to wyraźny wzrost względem analogicznego okresu w roku ubiegłym – sięga 33 procent. To oznacza, że Chińczycy lubią samochody elektryczne. To akurat nie dziwi, bo mogą je tanio kupić i tak też użytkować ze względu na niskie taryfy energii elektrycznej.
Gdyby w Europie sprzedawano tanie auta elektryczne, to pewnie łatwiej byłoby zainteresować klientów i uniknąć socjalistycznych dopłat, które tylko zmniejszają wartość pojazdu i uczą społeczeństwo złych praktyk – „kupujemy wtedy, jak rząd nam dopłaci”.
Tymczasem w całej Unii Europejskiej i Wielkiej Brytanii, rynek samochodów elektrycznych względem analogicznego okresu w roku ubiegłym spadł o 4 procent. To jeszcze nie jest powód do strachu, ale jasny sygnał, że dopłaty to zła strategia.
Konieczne jest utrzymanie dywersyfikacji produktowej – klient musi mieć wybór napędu. To naturalnie wpływa na rozwój technologii oraz rywalizację cenową. Gdy na rynku pozostanie tylko jedno źródło napędu, łatwiej będzie manipulować cenami i spowolnić szeroko pojęty high-tech. O politycznych skutkach też należy pamiętać.