Presje gospodarcze i polityczne stają się coraz bardziej wyraźne. W tym pośpiechu za innowacyjnością nietrudno zgubić zdrowy rozsądek.
W branży motoryzacyjnej jest tak samo. Wielu producentów zwiastuje szybki koniec modeli zasilanymi paliwami płynnymi i już ogłasza wycofanie ich z gamy. Tymczasem BMW nie podaje daty końca sprzedaży aut spalinowych. I ma rację.
W wielu europejskich państwach, nowe samochody na benzynę i olej napędowy mają nie być sprzedawane już od 2035 roku. Co ciekawe, niektóre kraje chcą to nawet przyspieszyć i wprowadzić zakaz już w 2030 roku. Bawarska marka twierdzi jednak, że świat nie jest na to gotowy.
Rozsądna ocena sytuacji
Szef BMW, Oliver Zipse, oznajmił, że rezygnacja z samochodów spalinowych jest przedwczesna. Co ciekawe, postawił nawet tezę, że przesadnie szybkie usunięcie aut na paliwa płynne może być wręcz niekorzystny dla środowiska. Właśnie dlatego niemiecki producent będzie rozwijał gamę modeli na prąd, ale nie zamierza kończyć rozwoju silników benzynowych i wysokoprężnych.
BMW wierzy, że nowa generacja silników spalinowych przedłuży ich żywot. Jeśli na rynku pozostaną jedynie auta elektryczne, to użytkownicy samochodów będą mieli znacznie więcej problemów, niż może się wydawać.
Co będzie, gdy zostaną tylko auta elektryczne?
Zacznijmy od spraw oczywistych, które są poruszane na co dzień. Zasięg aut elektrycznych wciąż bywa wątpliwy. Użytkowanie ich na autostradach czy drogach ekspresowych wyraźnie ogranicza odległość, jaką można pokonać na jednym ładowaniu.
No właśnie, ładowanie. Jeżeli mamy w domu wallboxa, to rzeczywiście można uzupełnić baterię (jeszcze) tanim kosztem. Trzeba jednak liczyć się z długim czasem ładowania. Spontaniczna, dalsza podróż jest zazwyczaj niemożliwa, jeżeli w akumulatorze brakuje prądu. Można to „naprawić” po drodze, ale wtedy trzeba liczyć się z dodatkową stratą czasu oraz dużymi kosztami.
I płynnie przechodzimy do kosztów. Stacji ładowania jest niewiele, a tych darmowych – jak na lekarstwo. Te komercyjne bywają tak drogie, że jest taniej pokonać 100 kilometrów samochodem z silnikiem V8. Ponadto, tankuje się go kilka minut, a nie godzinę (jak dobrze pójdzie). Trzeba też liczyć się z awariami ładowarek oraz ich ograniczoną dostępnością. Często powstają kolejki.
Problemy aut elektrycznych:
- ograniczone zasięgi (szczególnie przy prędkościach autostradowych)
- długi czas ładowania
- ograniczona sieć stacji
- ceny prądu na komercyjnych stacjach
- wrażliwość układu baterii na wstrząsy
- wysokie ceny
Kolejna sprawa to wrażliwość – nie tylko na wspomniane już prędkości, ale też temperatury i przede wszystkim – kolizje. Jeżeli dojdzie do zderzenia na wysokości progów, to układ baterii umiejscowiony pod podłogą może zostać uszkodzony na tyle, że szkoda zostanie uznana za całkowitą. Wbrew pozorom, nie musi to być poważny „dzwon”.
Złomowiska aut elektrycznych na pewno nie pomogą środowisku, podobnie jak czerpanie energii z elektrowni, które nie mają niczego wspólnego z ekologią. Dodajmy do tego wzrastające ceny prądu. Dziś w większości przypadków, modele na prąd nadają się jedynie jako drugie albo trzecie auta w rodzinie.
Jeżeli nie będzie alternatywy dla aut elektrycznych, to niewykluczone, że samochody zyskają status dóbr luksusowych, które nie będą dostępne dla wszystkich, ponieważ okażą się za drogie w eksploatacji. Pomyślmy, jak rządy zrekompensują sobie straty na paliwach płynnych… O praktyczności nie wspominając… Wtedy historia zatoczy koło. Chyba lepiej tego uniknąć.