Jeszcze kilkanaście miesięcy temu niewielu specjalistów z branży spodziewało się takiej sytuacji. Niestety, kryzys w przemyśle motoryzacyjnym stał się faktem.

Auta są coraz droższe i trudniej je kupić. Nic nie wskazuje na to, by ten trend został odwrócony. Mimo kłopotów ekonomicznych na całym świecie, popyt na nowe samochody przerasta podaż. Niektórym trudno w to uwierzyć uwzględniając wciąż nieopanowaną pandemię koronawirusa. Co będzie dalej?

Rokowania nie są optymistyczne. Wielu przewiduje branżową katastrofę i przyszłość, która może niektórym przypominać komunistyczną przeszłość. Czy rzeczywiście będzie tak źle? Dziś trudno wykluczyć taki scenariusz. Poważnie.

Dlaczego auta są coraz droższe?

Sytuacja jest bardzo złożona. Szalejąca inflacja to tylko jeden z kilku powodów, dla których ceny rosną. Dealerzy mają coraz mniejsze parki zasobów, dlatego nie schodzą z cen. Wręcz przeciwnie, stopniowo je podnoszą. Już teraz mówi się (pół żartem, pół serio), że pod koniec roku nie będzie wyprzedaży, tylko zostaną przeprowadzone licytacje „kto da więcej”. Może to i śmieszne, ale też straszne jednocześnie.

Istnieją przedstawicielstwa, które nie pozbywają się samochodów ze stoku. Można pójść do salonu i zamówić nowe auto (czyli zgodzić się na wielomiesięczne oczekiwanie), ale niczego, co stoi bezpośrednio za szkłem nie dostaniemy. Dlaczego? Otóż, dealer nie będzie miał czym zastąpić pojazdu z ekspozycji, bo podaż bardzo szybko się kurczy. Jeżeli w budynku znajdzie się samo powietrze, to raczej trudno będzie utrzymać wizerunek i zainteresowanie klientów.

Skąd się wzięły kłopoty z podażą?

Pandemia wyraźnie ograniczyła wydajność fabryk. Warto w tym miejscu dodać, że wiele koncernów oszczędzało na łańcuchu dostaw. Jednym z tego przejawów była płynność nabywania i tworzenia części. Krótko mówiąc, zrezygnowano z magazynowania większych zasobów, co opłacało się ekonomicznie, ale tworzyło pewne zagrożenie. Dziś są tego skutki.

Brakuje bardzo wielu podzespołów. Jedna z marek oferuje SUV-a klasy premium za kilkaset tysięcy złotych zastrzegając jednocześnie, że konkretne egzemplarze mogą nie dotrzeć z elektrycznymi fotelami. Na rynku brakuje półprzewodników i wielu innych niezbędnych części. Niektóre auta nie są nawet dostępne – dotyczy to zarówno modeli popularnych, jak i luksusowych.

Wracamy do PRL-u?

Specjaliści przewidują, że polityka rabatów zostanie wyraźnie ukrócona. Wielu dealerów już z niej zrezygnowało. Kryzys związany z produkcją samochodów ma się utrzymać jeszcze przez wiele miesięcy. Takich problemów nie da się rozwiązać w ciągu kilkudziesięciu dni.

Może się okazać, że ten, kto zdążył zamówić samochód z rocznika 2022 i odbierze go w przyszłym roku, będzie mógł sprzedać zarejestrowany egzemplarz z zyskiem, ponieważ ceny wzrosną, a kłopoty z dostępnością wciąż będą występować. Niektórzy pewnie pamiętają czasy, w których można było kupić nowe auto, a po jakimś czasie je sprzedać bez straty, a nawet na tym zarobić. Czy rzeczywiście to nas czeka? Wiele na to wskazuje.

Rynek wtórny dostaje oczywiście rykoszetem. Właściciele podnoszą ceny i niechętnie pozbywają się swoich aut. Nie mają przecież czym ich zastąpić. Firmy natomiast przedłużają leasingi z tego samego powodu. I tak koło się zamyka.