Motoryzacja ma różne oblicza. W tym przypadku możemy mówić o tym pięknym, ponieważ bodźcem do rozpoczęcia i ukończenia procesu twórczego była czysta pasja.
Aston Martin Valiant jest nietuzinkową konstrukcją – szczególnie w czasach „elektrycznych nacisków”. To wręcz wyczynowa maszyna, która powstała przy współpracy z wybitnym kierowcą wyścigowym, dwukrotnym mistrzem świata – Fernando Alonso.
To oczywiście nie jest przypadek. Hiszpan wciąż jeździ w F1 i reprezentuje właśnie Astona Martina. Obok niego znajdziemy syna właściciela zespołu, Lance’a Strolla. Mimo że Alonso ma już 43 lata, wciąż należy do najlepszych zawodników w aktualnej stawce. Krótko mówiąc, czysty talent.
Aston Martin Valiant – tor wyścigowy to jego świat
Od razu można dostrzec, że bazuje na modelu o nazwie Valour. Można pozwolić sobie na stwierdzenie, że jest jego jeszcze bardziej wyczynową wersją. To samochód, który ma dać mnóstwo frajdy z jazdy na torze wyścigowym – przy zachowaniu pełnej skuteczności.
Już sama karoseria jest dziełem sztuki motoryzacyjnej. Miesza motywy retro z nowoczesnością – i robi to bardzo dobrze. Świetnie prezentują się okrągłe reflektory otoczone charakterystyczną fakturą grilla, który zajmuje niemal cały front.
Tył samochodu też jest piękny, co podkreślają cztery końcówki układu wydechowego, minimalistyczne lampy i pokaźny spojler. Do tego dochodzi cały body kit, który został dopracowany pod kątem aerodynamiki.
>Aston Martin: Ludzie chcą silników V8 i V12. Jednostki V6 są za małe
Bardzo ważną częścią układanki jest silnik. To podwójnie doładowana konstrukcja V12 o pojemności 5,2 litra, która wytwarza 735 koni mechanicznych i 753 niutonometry. jest więc o 30 koni mocniejsza, niż Valour.
Ciekawostkę stanowi sześciobiegowa skrzynia manualna. Pikanterii dodaje fakt, że przenosi całą moc jedynie na tylną oś. Aston Martin Valiant nie będzie występował w innej konfiguracji. Krótko mówiąc, trzeba mieć kunszt w rękach, żeby wykorzystać potencjał tego samochodu.
Producent ujawnił, że wybuduje zaledwie 38 egzemplarzy niezwykłego modelu. To i tak znacznie więcej, niż początkowo zakładano, gdy pojawiło się osobiste zamówienie Fernando Alonso. Podejrzewamy, że wszystkie sztuki błyskawicznie znajdą swoich szczęśliwych nabywców. Tanio jednak nie będzie.