Opel ma duży problem z jednym ze swoich ekologicznych modeli. Powodem tego jest… zbyt duża liczba zamówień, która znacznie przewyższa założenia produkcyjne.
Jeśli chodzi o Stary Kontynent, to pierwszym otwartym dla Ampery-e rynkiem była Norwegia. I to nikogo nie powinno dziwić, ponieważ właśnie tam sprzedaje się najwięcej aut elektrycznych spośród wszystkich krajów europejskich. Już w pierwszym dniu norweskie salony zebrały aż 4 tysiące zamówień na kosztującego 299 900 koron (ok 150 tys. zł) Opla. To przerosło oczekiwania producenta, a przecież nie poruszyliśmy jeszcze kwestii Krajów Zachodnich, a także tych, w których moda na elektryczne modele dopiero się zaczyna…
Niedoszacowanie ma swoje podłoże w polityce General Motors, do którego Opel już nie należy (teraz jest częścią PSA), ale wciąż ma z nim wiele wspólnego. Ampera-e to bliźniacza konstrukcja Chevroleta Bolta EV. I właśnie ten drugi miał być w tym duecie modelem wolumenowym. Jego sprzedaż stopniowo się rozpędza, co widać po amerykańskim rynku.
Opel musiał więc wstrzymać zbieranie zamówień na czas nieokreślony, bo na tę chwilę nawet nie jest w stanie odpowiedzieć klientom, kiedy otrzymają swoje egzemplarze. Miejmy nadzieję, że władze francuskiego koncernu pomogą rozwiązać ten problem i zainteresowanie ekologicznym modelem nie zostanie zahamowane na zbyt długo. Zwiększenie wydajności produkcyjnej wydaje się jedynym rozwiązaniem.
Warto przypomnieć, że sercem Ampery-e jest jednostka generująca 200 KM i 360 Nm. Dzięki tym wartościom auto przyspiesza do 50 km/h w zaledwie 3,2 sekundy. Jest też elastyczne – z 80 do 120 km/h rozpędza się w 4,5 sekundy. Najważniejszy wydaje się jednak zasięg, który sięga 500 km.