w ,

Isuzu D-MAX AT35 ARCTIC TRUCK – Do zadań ekstremalnych

Arctic Trucks to znana na całym świecie firma zajmująca się kompleksowym modyfikowaniem aut z napędem 4×4. Wśród nich znajdziemy pick-upa Isuzu, który po wizycie u specjalistów z niemal 30-letnim doświadczeniem stał się jeszcze dzielniejszą terenówką. Czy D-MAX w takiej konfiguracji ma swoje rynkowe uzasadnienie?

Karoseria
Nie da się ukryć, że auto jest ogromne. Wrażenie potęgują poszerzone nadkola, pod którymi musiały zmieścić się opony (BFGoodrich All Terrain T/A KO2 lub Nokian Hakkapelita 2) w rozmiarze 315/70 zintegrowane z 17-calowymi felgami – w normalnym modelu takie obręcze są optymalne, ale w tym przypadku wydają się niezwykle skromne… Zawieszenie zostało natomiast podniesione o 30 mm, by uzyskać jeszcze większy prześwit.

Nie zabrakło także dodatkowych osłon o wysokiej wytrzymałości i dedykowanych chlapaczy z nazwą wersji specjalnej. Gruntowne powiększenie zaowocowało również zastosowaniem szerokich stopni bocznych, które ułatwiają wejście do kabiny. Te wszystkie elementy sprawiają, że Isuzu prezentuje się masywniej i groźniej zarazem. Zobaczenie go w lusterku może więc wzbudzić respekt albo… spory niepokój.

Wnętrze
Po dostaniu się „na piętro” dostrzegam znajomy kokpit. W tym aspekcie nic nie uległo zmianie – i bardzo dobrze, bo projekt jest atrakcyjny i wystarczająco ergonomiczny. Godne pochwały są też czytelne zegary i panel klimatyzacji z dużymi przyciskami umożliwiającymi korzystanie z jego dobrodziejstw w rękawiczkach. Ekran multimedialny to natomiast urządzenie Pioneera. Nie jest może perfekcyjne w obsłudze, ale nie budzi też większych zastrzeżeń.

Warte uwagi są liczne schowki o zróżnicowanej wielkości. W pick-upie takie rozwiązania są bardzo przydatne. Nie zabrakło także dodatkowych cup holderów umieszczonych w pobliżu bocznych lusterek. Jeśli chodzi o materiały wykończeniowe to są oczywiście twarde, ale starannie spasowane. Ponadto, łatwo je wyczyścić, co ma spore znaczenie w tego typu samochodzie.

Fotele umieszczone są wysoko – wiem, żadne odkrycie. Tutaj jednak patrzymy z góry na niemal każdą osobówkę. Aby zobrazować sytuację dodam, że podczas testu wjechałem w korek. W pewnym momencie zrównałem się z ciemnym BMW. Widziałem głównie jego dach, więc pomyślałem, że to coś kompaktowego. Okazało się, że stoję obok X6… Teraz mnie na pewno rozumiecie. Ale do rzeczy… Zarówno siedziska, jak i oparcia nie oferują zbyt dobrego podparcia bocznego, ale mają za to słuszne gabaryty, dlatego każda sylwetka zmieści się bez problemu. W drugim rzędzie najwygodniej będzie dwóm pasażerom, choć trzeba przymknąć oko na przeciętny kąt pochylenia (typowa cecha wszystkich pick-upów).

Bagażnik? Tutaj zastępuje go słowo „paka”. Ma dokładnie te same rozmiary, co konwencjonalna wersja z podwójną kabiną. To oznacza 1552 mm długości, 1530 mm szerokości i około 465 mm wysokości. W testowanym egzemplarzu przykryto ją plastikową nadbudową. Dzięki niej samochód wygląda jeszcze bardziej drapieżnie, ale jego możliwości załadunkowe są ograniczone – coś za coś. Ładowność ? 1165 kg.

Technologia
Przy okazji odświeżenia modelu, japońscy inżynierowie zmienili jednostkę napędową. Teraz pod maską D-MAX’a znajdziemy diesla o pojemności 1,9 litra generującego 163 KM i 360 Nm momentu obrotowego. Potencjał jest zatem niemal taki sam, jak u 2,5-litrowego poprzednika. Różnicę stanowi jednak bardziej ekologiczny charakter i nieco nowocześniejsza konstrukcja (hydrauliczne regulatory luzu zaworowego, tłoki z powłoką polimerową, stalowy łańcuch rozrządu z regulatorem naciągu). Z silnikiem współpracuje przekładnia automatyczna. Osiągi? No cóż, wersja Arctic nie ma w tej materii oficjalnych danych, ale według moich pomiarów pierwsza setka pojawia się po około 14 sekundach. Zużycie paliwa nie jest może rekordowo niskie, ale biorąc pod uwagę masę własną pojazdu i opory jakie stawiają opony oraz karoseria – łatwo o akceptację. Średnia z testu w cyklu mieszanym wniosła dokładnie 12 litrów.

Wrażenia z jazdy
Jeśli szukasz komfortu, to D-MAX AT35 ARCTIC TRUCK nie jest dla Ciebie. Pokonywanie wszelkiego rodzaju nierówności odczuwa się w kabinie, co jest charakterystyczne dla tego typu samochodów. W zakrętach również trzeba uważać, ale przy takiej sylwetce nie jest to żadne zaskoczenie. Warto też wspomnieć, że im większa prędkość, tym wyraźniej czuć walkę powietrzem. Progiem „mniejszej pewności” za kierownicą jest około 130 km/h.

Jazda po mieście może być natomiast… zabawna. Z jednej strony ciężko się zmieścić w jakąkolwiek lukę parkingową, a z drugiej – da się wjechać w takie miejsca, które nie będą dostępne dla normalnych aut. Proces parkowania nie powoduje więc (paradoksalnie) większych problemów. Owszem, im większe zatłoczenie, tym jest ciężej, ale można do tego przywyknąć i zminimalizować konsekwencje wynikające z gabarytów.

To tak naprawdę szczegóły, bo prawdziwym środowiskiem japońskiego pick-upa jest szeroko pojęty teren. Wymagający teren. Jazda po pustyni czy kopnym śniegu nie wywołuje w tym modelu żadnych obaw. Namiastkę takich warunków znalazłem w kamieniołomie, gdzie Isuzu radziło sobie znakomicie. Nawet większe skały, czy strome zjazdy nie robiły na nim większego wrażenia. Ogromne koła pozwalały na bezstresowe pokonywanie każdego podłoża, a duży prześwit ułatwiał zachowanie podwozia w jednym kawałku. Gwoli ścisłości dodam, że kąt najazdu wynosi 36 stopni, a kąt zjazdu – 28 stopni.

Warty pochwały jest także napęd. Pokrętło umieszczone pomiędzy fotelami pozwala na wybór jednej z trzech opcji: 2H (tylny), 4H (dołączenie przedniej osi) oraz 4L (reduktor). Ostatni, najbardziej ekstremalny wariant wykorzystuje w pełni dostępny moment i konsekwentnie wyciąga auto z najtrudniejszych opresji. Rzadko był jednak potrzebny, bo w większości sytuacji zwykłe dołączenie drugiej osi okazywało się w pełni wystarczające. Pokuszę się nawet o stwierdzenie, że prezentowany D-MAX może wysyłać pocztówki z takich miejsc, do których nie dotrze większość oferowanych aktualnie aut.

Okiem przedsiębiorcy
Ceny japońskiego pick-upa startują od 85 900 zł netto. Będzie to jednak egzemplarz z pojedynczą kabiną i podstawowym wyposażeniem (L). Prezentowana wersja (LSX) z podwójną kabiną kosztuje natomiast co najmniej 113 450 zł netto. Za pakiet przygotowany przez Arctic Trucks trzeba natomiast zapłacić około 40 tysięcy złotych netto. Czy jest tego wart? Jeśli tylko potrzeby klienta są duże, to bez wątpienia warto zainwestować.

Podsumowanie
D-MAX to jeden z najbardziej bezkompromisowych przedstawicieli swojego gatunku. Jest też autem, które niczego nie udaje, co warto docenić. Ponadto, w wersji AT35 ARCTIC TRUCK potrafi dotrzeć do miejsc o wyjątkowo trudnej dostępności. Sprawdzi się więc w roli pojazdu ratowniczego, ale też pomocnika, który umożliwi naukowcom realizację badań w terenie . Może być również propozycją dla zaawansowanego fana off-roadu, który stawia na ekstremalne wrażenia. Summa summarum, ciekawy sprzęt.

 

Tekst i zdjęcia: Wojciech Krzemiński

Avatar photo

Napisane przez Wojciech Krzemiński

Jestem dziennikarzem motoryzacyjnym i przedsiębiorcą. Od 2012 roku prowadzę NaMasce.pl. Tworzę dla Was materiały o tematyce samochodowej i motocyklowej, ale też zaglądam do światów technologii, fotografii i biznesu.

3 komentarze

Dodaj odpowiedź
  1. Przy autach tego typu, przy kwestii parkowania w mieście bardzo często w testach pojawia się wstawka typu : ?da się wjechać w takie miejsca, które nie będą dostępne dla normalnych aut?. Nigdy nie wiem co to ma znaczyć. Ze przebija się przez wysokie krawężniki żeby parkować na trawniku ? Ze parkuje na torowiskach ? Ze wreszcie autor tego typu porównań wykorzystuje remonty dróg i parkuje na nasypie z piachu ? Ach te trywialne frazesy …

    • Często są tzw. dzikie parkingi, które można spotkać nie tylko podczas wydarzeń kulturowych, ale także w rejonach podmiejskich. Puste pole, grząska nawierzchnia. W takie miejsca nie wjedzie się osobówką, ale pick-upem bez problemu 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Ferrari 458 GT w roli budzika… (Video)

Felipe Massa ogłosił zakończenie kariery!